I dla odmiany, już zamiast notek związanych z Powstaniem Wlkp., publikujemy ostatnią część bogatej, fascynującej i ważnej biografii urodzonego w Trzemesznie niedaleko Gniezna, Jędrzeja Moraczewskiego:
"W 1919 r. państwo Moraczewscy zakupili w Sulejówku dom, który
nazwano „Siedzibą” i stali się sąsiadami Piłsudskiego.
W
1922 r. Jędrzej ponownie uzyskał mandat poselski. Był czołową
postacią nieformalnego sojuszu „piłsudczyków”,
przygotowującego powrót Marszałka do polityki i armii. Jesienią
1924 r. Moraczewski został wicepremierem i ministrem pracy w
ponadpartyjnym rządzie A. Skrzyńskiego. Jego partia, PPS, poparła
przewrót majowy, a on sam miał decydujący wpływ na strajk
kolejarzy, istotny dla powodzenia planów Piłsudskiego. Jesienią
1926 r. w sanacyjnym rządzie objął funkcję ministra robót
publicznych. Wywołało to kryzys w PPS-ie, który przechodził
właśnie do opozycji. Moraczewskiego wykluczono z szeregów
ugrupowania, on zaś zachował się honorowo, składając mandat
poselski.
Wcześniej zadeklarowany demokrata, uznał, że
przewrót majowy i jego konsekwencje nie są ograniczeniem
demokracji, lecz jej wzmocnieniem. Moraczewski uważał, że
Piłsudski położył kres walce partykularnych interesów stronnictw
politycznych, a władza od tej pory zaczęła służyć całemu
społeczeństwu. Przekonywał, że nadrzędną wartością jest
państwo. Silny, „ponadklasowy” rząd oznaczał wedle niego, że
Polska weszła na drogę ku socjalizmowi, czego PPS nie potrafiła
osiągnąć.
Piastowanie funkcji ministra robót publicznych
wspominał tak: „Odbudowałem zniszczone w czasie wojny /.../
budynki wiejskie na kresach wschodnich /.../, dokończyłem /.../
odbudowy kresów zachodnich i reszty Polski, uporządkowałem szosy,
drogi, mosty kolejowe, ruszyłem regulację rzek /.../, zacząłem
prace nad osuszeniem Polesia, /.../ wybudowałem szereg gmachów
szkolnych /.../”.
Domagał się budowy tanich mieszkań dla
robotników – wykorzystując państwowe środki „należy sprawę
tak pokierować, aby każda rodzina robotnicza miała możliwość
zamieszkania przynajmniej dwóch izb”. Nalegał też na
przyspieszenie elektryfikacji kraju – pozyskał inwestora,
amerykańską firmę Harriman, choć był niechętny kapitałowi
zagranicznemu. Zajadłą krytykę obu pomysłów prowadziły warstwy
posiadające, liberalna frakcja sanacji, endecja i obóz ziemiański.
Zniechęcony, we wrześniu 1929 r. złożył dymisję. Gdy
zaproponowano mu intratne stanowisko w radzie nadzorczej Stoczni
Gdańskiej, z udziałem kapitału angielskiego, odparł, że nie
będzie „na służbie zagranicznych szakali okradających Polskę”.
21 maja 1931 r., po kilku miesiącach przygotowań, odbył się
kongres Związku Związków Zawodowych. Oznaczał on konsolidację
kilku związków prosanacyjnych, łącznie zrzeszających 160 tys.
pracowników. Jędrzej Moraczewski stanął na czele tej organizacji.
Wymógł formalną niezależność Związku od BBWR, a zwłaszcza
jego apolityczny charakter. Uważał, że silne więzy związków z
partiami szkodzą zarówno interesowi robotników, jak i państwu.
Wierząc, że działania sanacji służą dobru społeczeństwa,
przekonywał, że w Polsce nie ma sprzeczności między interesem
klasy robotniczej a interesem państwa. Zamiast hasła „proletariusze
wszystkich krajów, łączcie się”, propagował inne:
„proletariusze polscy, łączcie się”. W jego wizji, zjednoczeni
robotnicy są siłą wspierającą rząd we wdrażaniu prospołecznych
reform, wbrew naciskom warstw posiadających. Krytycznie oceniał
natomiast strajki. Zamiast nich promował arbitraż – państwo
powinno wspierać pracowników w sporach z właścicielami
przedsiębiorstw.
Apogeum rozwoju ZZZ był rok 1934, gdy zrzeszał
niemal 200 tys. pracowników. Siła ZZZ bazowała m.in. na dyskretnym
wsparciu przez sanację, ale jednocześnie Moraczewski zachowywał
niezależność Związku i krytykował niedostateczne reformy
społeczne. Doprowadziło to wkrótce do inspirowanych przez obóz
rządzący frond i rozłamów w ZZZ. Krytykowanie strajków spotkało
się zaś z niechęcią robotników, zwłaszcza w momentach kryzysów
gospodarczych. Organizacja stale traciła członków i wpływy.
Śmierć
Piłsudskiego przerwała więź Moraczewskiego z sanacją. Negatywnie
oceniał rosnące wpływy warstw posiadających na obóz rządzący i
postępujące ograniczanie swobód obywatelskich. Poparł związany z
lewicą sanacyjną rząd Kościałowskiego, ale ten nie przetrwał
długo. Tymczasem Moraczewski ewoluował w lewo. Uważał, że
wyczerpaniu uległy siły twórcze kapitalizmu. Już w 1932 r. pisał:
„Obecne trudności życia gospodarczego są kryzysem ustroju
społecznego”. Położona między sowiecką Rosją a hitlerowskimi
Niemcami, Polska może wyjść z zagrożenia obronną ręką tylko
poprzez planowy wysiłek na rzecz gruntownych przeobrażeń
społecznych. Domagał się gospodarczej autarkii, opartej na
rozwiniętym sektorze państwowym. Postulował nacjonalizację banków
i wielkiego przemysłu, reformę rolną, przywrócenie swobód
obywatelskich, pracowniczy nadzór nad zakładami itp.
W połowie
lat 30. zbliżył się do ideologii syndykalistycznej. To świat
pracy, zorganizowany w związkach zawodowych, miał być głównym
podmiotem życia państwowego. Moraczewski dokonał też
rehabilitacji strajku. Inspirując się teoretykiem syndykalizmu,
Sorelem, zaczął głosić hasła strajku jako broni politycznej,
omijającej słabości demokracji parlamentarnej. Twierdził, że
„bronią naszą nie jest kartka wyborcza, lecz akcja bezpośrednia”.
Na zjeździe legionistów w 1939 r. wraz z grupą „starych
piłsudczyków” domagał się od rządu powrotu do „starych haseł
/.../ których realizacja miała doprowadzić do budowy Polski
Ludowej”. Jedna z gazet stwierdziła: „Moraczewski zawędrował
bardziej na lewo jak PPS”.
Wybuch II wojny światowej zastał go w wieku 69 lat. Angażował
się w prace lokalnej spółdzielni spożywców, współpracował z
konspiracyjnym Związkiem Syndykalistów Polskich, założonym przez
działaczy ZZZ.
Wojna nie oszczędziła Moraczewskich. Syn Adam
został przez hitlerowców zamęczony w Auschwitz, córkę Wandę
aresztowano na Pawiaku, gdzie zmarła. 5 sierpnia 1944 r., podczas
walk o Sulejówek, zabłąkana kula radzieckiego żołnierza przebiła
drewnianą ścianę domu i trafiła Jędrzeja Moraczewskiego w krtań.
Zmarł natychmiast.
Źródło: Fragment życiorysu Jędrzeja Moraczewskiego pochodzi z
tekstu Remigiusza Okraski zamieszczonego na stronie internetowej
Polskiego Radia.
Alter Gniezno - czyli "druga strona" grodu Lecha. Dzieje postępowej myśli społecznej oraz jej przedstawiciele w Gnieźnie na początku XX wieku i nie tylko. Polska Partia Socjalistyczna, demokratyczny socjalizm, a także inni wolnościowcy.
Strony
wtorek, 20 stycznia 2015
Raz jeszcze o kolejarzach - tym razem w "Tygodniku Ludowym"! [Powstanie Wlkp.]
Po informacjach dotyczących masakry demonstracji kolejarzy 26 kwietnia 1920 roku, które pojawiły się m.in. w "Robotniku" - udało nam się w końcu dotrzeć do relacji z tego wydarzenia w "Tygodniku Ludowym", która została utrwalona na stronie internetowej anarchistów z poznańskiego Rozbratu:
Artykuł "Zbrodnia" zamieszczony w "Tygodniku Ludowym", Poznań, 1920 nr 17,
"Dzień 26 kwietnia pozostanie czarnym dniem na kartach historii naszego miasta, bo oto w dniu tym polała się krew bratnia na ulicach Poznania, serdeczna krew naszych towarzyszy robotników, stających w obronie słusznych swoich praw. Powód zajść i przebieg ich był następujący: Pracownicy kolejowi w Poznaniu, już od szeregu miesięcy domagali słusznie im się należących, bo przez Sejm uchwalonych dodatków drożyźnianych. Zbyt długie przeciąganie tej sprawy wywołało zrozumiałe zniecierpliwienie. Korzystając z bytności ministra kolei Bartna (1) w Poznaniu, udała się w niedzielę 25 kwietnia delegacja kolejarzy do tegoż, przedstawiając swoje żądania, które atoli ze względu na wyżej wspomniany opór naszego dzielnicowego ministerium nie zostały w myśl życzeń robotników uwzględnione. Gdy następnego dnia, tj. w poniedziałek 26 kwietnia rano, ogół pracowników kolejowych o tym się dowiedział, wywołało to jeszcze większe wzburzenie i w rezultacie odruchowo wszyscy pracownicy warsztatowi, a za nimi i w ruchu, porzucili pracę i w manifestacyjnym pochodzie w liczbie około 3000 ludzi udali się przed Zamek, chcąc zadokumentować, że za stawionymi żądaniami stoi twardo cały ogół pracowników.
Pan minister Seyda (2) przyjął delegację, która prosiła go, ażeby wobec wielkiego wzburzenia zebranych na dziedzińcu zamkowym robotników zechciał bodaj z balkonu słów parę do nich przemówić, któremu tę żądaniu atoli p. minister odmówił. Przyrzekł jedynie przyjęcie o godz. 1 w poł[udnie] delegacji, celem wszczęcia na nowo przerwanych wczoraj rokowań.
Tym małym zupełnie ustępstwem zadowolili się na razie robotnicy i udali się z powrotem do warsztatów, postanowiwszy odczekać wyniku pertraktacji, dając tym samym dowód wysokiej subordynacji organizacyjnej i rozważnego traktowania sprawy. Zamówiona przez p. Seydę delegacja atoli wyczekiwała daremnie na przyjęcie, co gdy ogół przez specjalnego posłańca się dowiedział wywołało zrozumiałe rozgoryczenie i spowodowało ponowny pochód pod Zamek. Na tę chwilę, zdaje się, władze wyczekiwały, właśnie wtenczas, bowiem dopiero przyjęto delegację robotniczą i zaczęto z nią pertraktować po to, ażeby żądania robotników przyjąć, ale dopiero wówczas, gdy na ulicy rozległy się pierwsze strzały.
Ponownemu pochodowi kolejarzy przeciwstawił się bowiem tuż przed zamkiem silny oddział policji uzbrojony w karabiny, pod osobistym dowództwem p. prezydenta policji, Rzepeckiego (3), W pewnym momencie, gdy tłum zbyt nacierał, pragnąc się dostać na dziedziniec zamkowy [...] (4)
W pierwszym momencie tłum cofnął się przestraszony i rozproszony, a policja zaczęła zbierać ofiary [...] (4)
Gdy atoli tłum ochłonął z tego pierwszego wrażenia i zaczął przyjmować postawę coraz to groźniejszą, wówczas policja cofnęła się na dziedziniec zamkowy i zamknąwszy bramy, oddzieliła się od tłumu żelaznym ogrodzeniem, idącym wokół zamku. Tłum tymczasem rósł coraz to więcej, a gdy ambulans sanitarny nadjechał po poległych, wówczas kolejarze wzięli jednego z zabitych na mary i zanieśli wśród groźnych okrzyków przed Zamek, skąd następnie ruszyli do miasta, demonstrując po drodze przed prezydium policji, gdzie powybijano szyby. Wskutek powstałego zamętu, a zwłaszcza zupełnego sparaliżowania jakiejkolwiek akcji ze strony policji, większość której uwięzioną po prostu była na dziedzińcu zamkowym, zaczęły naturalnie działać jak zwykle w takich, razach, różne ciemne elementy, tak że sytuacja stawała sit z godziny na godzinę groźniejsza. Wieczorem ogłoszono stan wyjątkowy, wojsko - zachowując się dotąd biernie, uchwyciło sprawę w swoje ręce i zdołało w kilku godzinach sytuację tak opanować, że następnego dnia już do żadnych dalszych wykroczeń nie przyszło. Ogólna liczba zabitych wynosi 7, rannych 10, podług dotychczasowego stwierdzenia.
Taki był mniej więcej przebieg stwierdzenia tych bolesnych wypadków poniedziałkowych. (...)
1) Kazimierz Bartel (1882 - 1941), profesor Politechniki Lwowskiej, polityk, w 1920 r. minister komunikacji.
2) Władysław Seyda (1863 -1939), prawnik, działacz endecji, "byłej Dzielnicy Pruskiej w latach 1919 - 1920.
3) Karol Rzepecki {1865 -1931) działacz endecki, księgarz, publicysta. W okresie tym pełnił obowiązki komisarza policji w Poznaniu (z niemieckiego - prezydent policji). Po zajściach kwietniowych specjalny Trybunał Administracyjny usprawiedliwił postępowanie Rzepeckiego, lecz ogólnie oburzenie było tak wielkie, iż zarówno Rzepecki, jak i minister Seyda musieli opuścić swe stanowiska.
4) Biała plama po konfiskacie.
Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org
Artykuł "Zbrodnia" zamieszczony w "Tygodniku Ludowym", Poznań, 1920 nr 17,
"Dzień 26 kwietnia pozostanie czarnym dniem na kartach historii naszego miasta, bo oto w dniu tym polała się krew bratnia na ulicach Poznania, serdeczna krew naszych towarzyszy robotników, stających w obronie słusznych swoich praw. Powód zajść i przebieg ich był następujący: Pracownicy kolejowi w Poznaniu, już od szeregu miesięcy domagali słusznie im się należących, bo przez Sejm uchwalonych dodatków drożyźnianych. Zbyt długie przeciąganie tej sprawy wywołało zrozumiałe zniecierpliwienie. Korzystając z bytności ministra kolei Bartna (1) w Poznaniu, udała się w niedzielę 25 kwietnia delegacja kolejarzy do tegoż, przedstawiając swoje żądania, które atoli ze względu na wyżej wspomniany opór naszego dzielnicowego ministerium nie zostały w myśl życzeń robotników uwzględnione. Gdy następnego dnia, tj. w poniedziałek 26 kwietnia rano, ogół pracowników kolejowych o tym się dowiedział, wywołało to jeszcze większe wzburzenie i w rezultacie odruchowo wszyscy pracownicy warsztatowi, a za nimi i w ruchu, porzucili pracę i w manifestacyjnym pochodzie w liczbie około 3000 ludzi udali się przed Zamek, chcąc zadokumentować, że za stawionymi żądaniami stoi twardo cały ogół pracowników.
Pan minister Seyda (2) przyjął delegację, która prosiła go, ażeby wobec wielkiego wzburzenia zebranych na dziedzińcu zamkowym robotników zechciał bodaj z balkonu słów parę do nich przemówić, któremu tę żądaniu atoli p. minister odmówił. Przyrzekł jedynie przyjęcie o godz. 1 w poł[udnie] delegacji, celem wszczęcia na nowo przerwanych wczoraj rokowań.
Tym małym zupełnie ustępstwem zadowolili się na razie robotnicy i udali się z powrotem do warsztatów, postanowiwszy odczekać wyniku pertraktacji, dając tym samym dowód wysokiej subordynacji organizacyjnej i rozważnego traktowania sprawy. Zamówiona przez p. Seydę delegacja atoli wyczekiwała daremnie na przyjęcie, co gdy ogół przez specjalnego posłańca się dowiedział wywołało zrozumiałe rozgoryczenie i spowodowało ponowny pochód pod Zamek. Na tę chwilę, zdaje się, władze wyczekiwały, właśnie wtenczas, bowiem dopiero przyjęto delegację robotniczą i zaczęto z nią pertraktować po to, ażeby żądania robotników przyjąć, ale dopiero wówczas, gdy na ulicy rozległy się pierwsze strzały.
Ponownemu pochodowi kolejarzy przeciwstawił się bowiem tuż przed zamkiem silny oddział policji uzbrojony w karabiny, pod osobistym dowództwem p. prezydenta policji, Rzepeckiego (3), W pewnym momencie, gdy tłum zbyt nacierał, pragnąc się dostać na dziedziniec zamkowy [...] (4)
W pierwszym momencie tłum cofnął się przestraszony i rozproszony, a policja zaczęła zbierać ofiary [...] (4)
Gdy atoli tłum ochłonął z tego pierwszego wrażenia i zaczął przyjmować postawę coraz to groźniejszą, wówczas policja cofnęła się na dziedziniec zamkowy i zamknąwszy bramy, oddzieliła się od tłumu żelaznym ogrodzeniem, idącym wokół zamku. Tłum tymczasem rósł coraz to więcej, a gdy ambulans sanitarny nadjechał po poległych, wówczas kolejarze wzięli jednego z zabitych na mary i zanieśli wśród groźnych okrzyków przed Zamek, skąd następnie ruszyli do miasta, demonstrując po drodze przed prezydium policji, gdzie powybijano szyby. Wskutek powstałego zamętu, a zwłaszcza zupełnego sparaliżowania jakiejkolwiek akcji ze strony policji, większość której uwięzioną po prostu była na dziedzińcu zamkowym, zaczęły naturalnie działać jak zwykle w takich, razach, różne ciemne elementy, tak że sytuacja stawała sit z godziny na godzinę groźniejsza. Wieczorem ogłoszono stan wyjątkowy, wojsko - zachowując się dotąd biernie, uchwyciło sprawę w swoje ręce i zdołało w kilku godzinach sytuację tak opanować, że następnego dnia już do żadnych dalszych wykroczeń nie przyszło. Ogólna liczba zabitych wynosi 7, rannych 10, podług dotychczasowego stwierdzenia.
Taki był mniej więcej przebieg stwierdzenia tych bolesnych wypadków poniedziałkowych. (...)
1) Kazimierz Bartel (1882 - 1941), profesor Politechniki Lwowskiej, polityk, w 1920 r. minister komunikacji.
2) Władysław Seyda (1863 -1939), prawnik, działacz endecji, "byłej Dzielnicy Pruskiej w latach 1919 - 1920.
3) Karol Rzepecki {1865 -1931) działacz endecki, księgarz, publicysta. W okresie tym pełnił obowiązki komisarza policji w Poznaniu (z niemieckiego - prezydent policji). Po zajściach kwietniowych specjalny Trybunał Administracyjny usprawiedliwił postępowanie Rzepeckiego, lecz ogólnie oburzenie było tak wielkie, iż zarówno Rzepecki, jak i minister Seyda musieli opuścić swe stanowiska.
4) Biała plama po konfiskacie.
Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org
wtorek, 13 stycznia 2015
Walki powstańcze w Gnieźnie i zaangażowanie gnieźnieńskich socjalistów [Powstanie Wlkp.]
Kilka słów o tym, że o niepodległość Wielkopolski walczyli także w Gnieźnie ludzie, którzy w grodzie Lecha nie mają tablic upamiętniających ich zaangażowanie oraz są pomijani w corocznych prawicowych rekonstrukcjach historycznych:
"W sobotę 28 grudnia gnieźnieńskie urzędy pracowały normalnie. Zbliżał się wieczór. Do landratury, gdzie przebywał Kittel przybyli Szaliński i Słabędzki. Mieli oni pretensje do zachowawczej postawy komendanta. Po ożywionej dyskusji rozmówcy wyruszyli zorientować się w sytuacji jaka panuje w mieście. Tymczasem do Gniezna przyjechał samochodem z Poznania sierż. Piotr Walczak, członek tamtejszej Rady Robotniczo – Żołnierskiej. Zatrzymał się on pod domem Bolesława Kasprowicza (przy dzisiejszej ul. Chrobrego). Niespodziewanego gościa szybko otoczyło wielu gnieźnian. Walczak gorąco nawoływał do natychmiastowego opanowania koszar. Wkrótce pojawił się tutaj Kittel, Stefan Żak (socjalista – piłsudczyk), Stanisław Wierbiński (działacz PPS) i mecenas Zygmunt Karpiński. W kamienicy Kasprowiczów rozgorzała dyskusja, w wyniku której podjęto decyzję o zajęciu koszar piechoty (przy dzisiejszej ul. Sobieskiego). Walczak, Kittel, Żak i Wierbiński wsiedli do samochodu i ruszyli w kierunku niemieckich zabudowań wojskowych. Za nimi pociągnęła rzesza ludzi, do której dołączali się przypadkowi przechodnie".
Źródło: „Wybuch Powstania Wielkopolskiego w Gnieźnie”, tekst Michała Muraszko na portalu www.piastowskakorona.pl
"W sobotę 28 grudnia gnieźnieńskie urzędy pracowały normalnie. Zbliżał się wieczór. Do landratury, gdzie przebywał Kittel przybyli Szaliński i Słabędzki. Mieli oni pretensje do zachowawczej postawy komendanta. Po ożywionej dyskusji rozmówcy wyruszyli zorientować się w sytuacji jaka panuje w mieście. Tymczasem do Gniezna przyjechał samochodem z Poznania sierż. Piotr Walczak, członek tamtejszej Rady Robotniczo – Żołnierskiej. Zatrzymał się on pod domem Bolesława Kasprowicza (przy dzisiejszej ul. Chrobrego). Niespodziewanego gościa szybko otoczyło wielu gnieźnian. Walczak gorąco nawoływał do natychmiastowego opanowania koszar. Wkrótce pojawił się tutaj Kittel, Stefan Żak (socjalista – piłsudczyk), Stanisław Wierbiński (działacz PPS) i mecenas Zygmunt Karpiński. W kamienicy Kasprowiczów rozgorzała dyskusja, w wyniku której podjęto decyzję o zajęciu koszar piechoty (przy dzisiejszej ul. Sobieskiego). Walczak, Kittel, Żak i Wierbiński wsiedli do samochodu i ruszyli w kierunku niemieckich zabudowań wojskowych. Za nimi pociągnęła rzesza ludzi, do której dołączali się przypadkowi przechodnie".
Źródło: „Wybuch Powstania Wielkopolskiego w Gnieźnie”, tekst Michała Muraszko na portalu www.piastowskakorona.pl
Powstanie Wielkopolskie - geneza i początki [Powstanie Wlkp.]
Tak jak wspominaliśmy - grudzień zapoczątkował wpisy przywołujące Powstanie Wielkopolskie, które wybuchło w naszym regionie. Dziś będzie pokrótce o genezie i początkach tego zrywu:
"Jesienią 1918 r. siła militarna państw centralnych została złamana. W krajach tych do głosu doszły siły rewolucyjne i tendencje ośrodkowe. W październiku rozpadły się Austro-Węgry i ludność polska Galicji uzyskała swobodę działania. Na przełomie października i listopada wrzenie rewolucyjne ogarnęło Niemcy. W pierwszym tygodniu listopada 1918 r. obalono wszystkie dynastie niemieckie. W dniu 9 XI przewrotu dokonano w Berlinie. Masy robotnicze opanowały ulice, a cesarz Wilhelm II Hohenzollern zbiegł do Holandii. W całych Niemczech tworzono - na wzór Rosji - rady robotników, żołnierzy i chłopów".
I dalej:
"Jednakże, w przeciwieństwie do Rosji, rewolucja burżuazyjno-demokratyczna w Niemczech nie przerosła w proletariacką rewolucję socjalistyczną. W radach dominującą pozycję zajęli działacze SPD, którzy występowali konsekwentnie przeciw dalszym przemianom rewolucyjnym".
Tymczasem w Wielkopolsce:
"Już od połowy roku 1918 znaczna część żołnierzy pochodzenia polskiego dezerterowała z armii niemieckiej, ukrywała się w Wielkopolsce, gromadziła broń i przygotowywała do ostatecznej rozprawy z zaborcą. Robotnicy polscy wzięli aktywny udział w tworzeniu i działalności rad robotników i żołnierzy. [...] na terenie samego Poznania już w dniu 9 XI 1918 r. powstała tu Rada Żołnierska z socjaldemokratą Augustem Twachtmannem na czele. Twachtmann odegrał wybitną rolę w sparaliżowaniu antypolskich dążeń nacjonalistów i militarystów niemieckich. Powstała tu też samodzielna Rada Robotnicza; z 12 jej członków 5 należało do SPD lub PPS. Po połączeniu obu tych rad w dniu 10 XI, wiodącą role odgrywali nadal socjaldemokraci z Twachtmannem na czele. Rada Robotników i Żołnierzy w Poznaniu popierała dążenie ludności polskiej do równouprawnienia. W Gnieźnie wiceprzewodniczącym Rady Robotniczej był socjalista S. Wierbiński, w Rawiczu wiodącą rolę odegrał w niej socjaldemokrata Max Niederlich".
W końcu w samym Powstaniu Wlkp.:
"Decydującą rolę w walce zbrojnej odegrały masy robotników, żołnierzy i chłopów, szczególnie tych, którzy przeszli twardą szkołę wojenną w armii niemieckiej. Było wśród nich wielu socjalistów, którzy w chwili rozpadu starego systemu, masowo wracali z różnych stron do swych rodzin w Wielkopolsce. [...] Problemy składu socjalnego i politycznego uczestników powstania nie zostały dotąd szczegółowo zbadane. Nie ulega jednak wątpliwości, że miało ono ludowy, plebejski charakter, że brało w nim udział wielu socjalistów".
Źródło: "Zarys historii ruchu robotniczego w Wielkopolsce", praca zbiorowa pod redakcją Antoniego Czubińskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1978 r., s.115-117.
"Jesienią 1918 r. siła militarna państw centralnych została złamana. W krajach tych do głosu doszły siły rewolucyjne i tendencje ośrodkowe. W październiku rozpadły się Austro-Węgry i ludność polska Galicji uzyskała swobodę działania. Na przełomie października i listopada wrzenie rewolucyjne ogarnęło Niemcy. W pierwszym tygodniu listopada 1918 r. obalono wszystkie dynastie niemieckie. W dniu 9 XI przewrotu dokonano w Berlinie. Masy robotnicze opanowały ulice, a cesarz Wilhelm II Hohenzollern zbiegł do Holandii. W całych Niemczech tworzono - na wzór Rosji - rady robotników, żołnierzy i chłopów".
I dalej:
"Jednakże, w przeciwieństwie do Rosji, rewolucja burżuazyjno-demokratyczna w Niemczech nie przerosła w proletariacką rewolucję socjalistyczną. W radach dominującą pozycję zajęli działacze SPD, którzy występowali konsekwentnie przeciw dalszym przemianom rewolucyjnym".
Tymczasem w Wielkopolsce:
"Już od połowy roku 1918 znaczna część żołnierzy pochodzenia polskiego dezerterowała z armii niemieckiej, ukrywała się w Wielkopolsce, gromadziła broń i przygotowywała do ostatecznej rozprawy z zaborcą. Robotnicy polscy wzięli aktywny udział w tworzeniu i działalności rad robotników i żołnierzy. [...] na terenie samego Poznania już w dniu 9 XI 1918 r. powstała tu Rada Żołnierska z socjaldemokratą Augustem Twachtmannem na czele. Twachtmann odegrał wybitną rolę w sparaliżowaniu antypolskich dążeń nacjonalistów i militarystów niemieckich. Powstała tu też samodzielna Rada Robotnicza; z 12 jej członków 5 należało do SPD lub PPS. Po połączeniu obu tych rad w dniu 10 XI, wiodącą role odgrywali nadal socjaldemokraci z Twachtmannem na czele. Rada Robotników i Żołnierzy w Poznaniu popierała dążenie ludności polskiej do równouprawnienia. W Gnieźnie wiceprzewodniczącym Rady Robotniczej był socjalista S. Wierbiński, w Rawiczu wiodącą rolę odegrał w niej socjaldemokrata Max Niederlich".
W końcu w samym Powstaniu Wlkp.:
"Decydującą rolę w walce zbrojnej odegrały masy robotników, żołnierzy i chłopów, szczególnie tych, którzy przeszli twardą szkołę wojenną w armii niemieckiej. Było wśród nich wielu socjalistów, którzy w chwili rozpadu starego systemu, masowo wracali z różnych stron do swych rodzin w Wielkopolsce. [...] Problemy składu socjalnego i politycznego uczestników powstania nie zostały dotąd szczegółowo zbadane. Nie ulega jednak wątpliwości, że miało ono ludowy, plebejski charakter, że brało w nim udział wielu socjalistów".
Źródło: "Zarys historii ruchu robotniczego w Wielkopolsce", praca zbiorowa pod redakcją Antoniego Czubińskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1978 r., s.115-117.
Subskrybuj:
Posty (Atom)