Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Strajk kolejarzy 1920. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Strajk kolejarzy 1920. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 grudnia 2018

Bez rewolucji nie byłoby Powstania - przypominamy wywiad na 100-lecie Powstania Wlkp.

Bez rewolucji nie byłoby Powstania
Z Jarosławem Urbańskim, pochodzącym z Gniezna socjologiem i członkiem OZZ Inicjatywa Pracownicza, rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.

- Rocznice Powstania Wielkopolskiego są w naszym regionie w ostatnich latach dość hucznie obchodzonym świętem. Czy pamięć o tym "(nie)zapomnianym zwycięstwie", jak bywa nazywane to wydarzenie, nie jest czasem zbyt jednowymiarowa, także w kontekście "polityki historycznej"?
- Trudno w kilku zdaniach opisać wszystkie uproszczone interpretacje, bo jest ich wiele. Najważniejsze z nich abstrahują lub pomniejszają znaczenie wydarzeń poprzedzających Powstanie Wielkopolskie jak też tego co nastąpiło po nim. Sugeruje się, że Powstanie było naturalną konsekwencją oporu narodowego w Wielkopolsce, którego waga jest wyolbrzymiana. Tymczasem fundamentalne znaczenia miały wydarzenia w Niemczech i ostatecznie wybuch rewolucji w listopadzie 1918 roku. Zresztą wiele polskich środowisk teoretycznie opowiadających się za niepodległością Polski, w praktyce z rezerwą odnosiło się do walki zbrojnej, obawiając się postulatów socjalnych. Wreszcie, zakończenie Powstania zbiegło się czy nawet przeobraziło w przybierającą falę protestów pracowniczych. Wielkopolska stała się areną gwałtownych i krwawych zajść wewnętrznych, które wygasły dopiero w 1923 roku.
Powstania Wielkopolskiego nie można prosto wyodrębnić z szeregu zdarzeń go poprzedzających i następujących po nim, co często się czyni. Zarówno historiografia PRL-wska, jak też prawicowa, były nastawione silnie antyniemiecko i starały się nadto nie akcentować rewolucyjnej genezy powstania, żeby nie pomniejszać zasług polskich kombatantów. Po drugie prawicowi historycy starali się i starają nie łączyć powstania z późniejszymi walkami klasowymi oraz z faktem, że dla wielu robotników i robotnic odzyskanie niepodległości okazało się rozczarowaniem. Wywalczono 8-godzinny dzień pracy, układy zbiorowe pracy, prawa wyborcze, ale biły w oczy nierówności społeczne, istniejące przeżytki ustroju feudalnego, represje i terror władz polskich. Znaczenie sprzeciwu wielkopolskich robotników nie eksponowali też historycy w PRL-u z tego powodu, że w większości byli oni członkami związków i organizacji narodowych (Narodowe Stronnictwo Robotników i Zjednoczenie Zawodowe Polskie), a nie socjalistycznych. Prawica traktowała ich jak komunistów, a komuniści jak nacjonalistów.
Wszelkiego rodzaju obchody rocznicowe: rekonstrukcje, eventy czy tradycyjne akademie są więc ordynarnymi uproszczeniami. Nachalną indoktrynacją. Byłoby to jeszcze do zniesienia, gdyby równolegle toczyła się rzeczowa dyskusja publiczna na ten temat. Tymczasem politykom, a często nawet historykom wystarczy, że pokażą się przy tej okazji na chwilę w telewizji, serwując w krótkim ujęciu uproszczoną wersję naszych dziejów. 
 
- Historyk Antoni Czubiński na którego powołujesz się w swoim opracowaniu o Powstaniu, pisał: „gdyby nie wybuch rewolucji w Niemczech, powstanie [wielkopolskie] nie mogłoby w ogóle dojść do skutku". Dlaczego ta rewolucja okazała się tak ważna?
- Ponieważ, po pierwsze głównie oznaczała wzrost nastrojów rewindykacyjnych, domagających się zakończenia wojny i zmian socjalnych, ale też zmian w relacjach narodowościowych. Po drugie i najważniejsze, faktycznie doprowadziła do rozpadu ówczesnej władzy oraz powstania rad żołnierskich i robotniczych, które przejęły władzę także w Wielkopolsce. W naszym regionie miały one mieszany skład narodowościowy i często dominowali w nich Polacy, co ułatwiło im zdobycie władzy, którą zostali niejako obdarowani przez niemiecką rewolucję. Dopiero potem, kiedy w Niemczech zwyciężały nastroje reakcyjne i nacjonalistyczne oraz kiedy zaczęto mordować nie tylko działaczy radykalnej lewicy (np. w styczniu 1919 roku Różę Luksemburg i Karola Liebknechta), ale też osoby pokroju Hansa Paasche, pacyfisty i wegetarianina, zabitego w maju 1920 roku w swoim majątku pod Krzyżem, okazało się, że Powstanie było niezbędne dla odzyskania pełni swobód narodowych w obrębie byłego zaboru niemieckiego.

- Jak zatem przed samym Powstaniem kształtowało się klasowo i politycznie wielkopolskie społeczeństwo i jakie działania podejmowały poszczególne strony?
- Po pierwsze, byli to właściciele ziemscy, których spora część opowiadała się za zachowaniem status quo i odnosiła sceptycznie do haseł niepodległościowych. Przez długi czas ci ziemianie politycznie dominowali i w Wielkopolsce spełniali rolę burżuazji. Wiązało się to ze specyficznym charakterem ówczesnej wielkopolskiej gospodarki, nastawionej na produkcję rolną.
Po drugie – chłopstwo. W wyniku długotrwałego procesu uwłaszczania (od 1823 do ok. 1860), bowiem niewielki odsetek gospodarstw rolnych stanowiły te, które mogły się samodzielnie utrzymać. Natomiast większość na wsiach to byli robotnicy rolni bez ziemi lub posiadający tylko niewielkie areały, więc zmuszeni do najmowania się do prac w folwarkach i istniejących przy nich zakładach: browarach, słodowniach, cukrowniach, garbarniach itd. Zakłady te w większości należały do ziemian.
Po trzecie, na tej bazie zaczął wyodrębniać się proletariat wiejski. Bo typowi robotnicy wielkoprzemysłowi stanowili jednak w Wielkopolsce niewielką grupę i najczęściej zatrudnioną także w zakładach produkujących na rzecz rolnictwa ulokowanych w większych miastach, np. w Poznaniu w zakładach Cegielskiego produkujących wtedy maszyny i urządzenia rolnicze, czy Milcha wytwarzających nawozy sztuczne.
Cztery: drobnomieszczaństwo składające się z rzemieślników, kupców i inteligencji. Dość liczne jak na warunki ówczesnych ziem polskich, ale słabe ekonomicznie. Jednak stało się bazą Narodowej Demokracji i politycznie dominowało w okresie wybuchu powstania, a potem w dwudziestoleciu międzywojennym i nie miało żadnej społeczno-politycznej przeciwwagi. Ziemiaństwo zaś schodziło ze sceny historii, a wielkopolscy robotnicy byli przed 1918 rokiem rozproszeni (brak centrów przemysłowych) i niezorganizowani, co było też efektem pewnych feudalnych reliktów, np. obowiązywania „ordynacji czeladnej” zakazującej strajków i zakładania związków zawodowych pracownikom rolnym.
Pomimo, że endecja uważała, iż „prawdziwy patriotyzm nie może mieć na względzie interesów jednej tylko klasy, ale dobro całego narodu” (Roman Dmowski, „Nasz patriotyzm”) i głosiła koncepcję solidaryzmu społecznego, to jej nacjonalizm oraz polityka sprzyjała obronie interesów drobnych i wielkich właścicieli. Robiła więc wszystko, włącznie z użyciem przemocy, aby władza na prowincji nie wymknęła się jej z rąk. Początkowo wynik powstania - międzynarodowe uznanie Wielkopolski za część państwa Polskiego, a z drugiej strony zachowanie jeszcze względnej odrębności terytorialnej i politycznej regionu - był dla endecji korzystny. Zakończenie powstańczej walki zbrojnej pod koniec czerwca 1919 roku nie oznaczało jednak końca walk społecznych zarówno na gruncie socjalnym, jak i politycznym. O prawa upomnieli się robotnicy, w tym robotnicy rolni budując największy w II RP związek zawodowy – Zjednoczenie Zawodowe Polskie (ZZP). Wielkopolska była jego bastionem. 
 
- Oprócz racji endeckiej prawicy, które zdają się dominować także w obecnej recepcji Powstania, rok 1918 i lata następne to też znaczące walki o prawa pracownicze i socjalne. Przypomnij może związane z tym wydarzenia...
- Po części już o nich mówiłem. Najbardziej dramatyczna sytuacja miała miejsce na wsi, wśród właśnie robotników rolnych, którzy wcześniej byli kompletnie ignorowani. Warunki pracy i życia były fatalne. Rewelacyjnie opowiada o tym w pierwszych rozdziałach książki: „Życiorysie własnym robotnika” Jakub Wojciechowski, syn robotników rolnych spod Gostynia. W okresie od końca 1918 przez 1919 rok do ZZP przystąpiło ponad 100 tysięcy pracowników i rozpoczęła się walka głównie o wprowadzenie układów zbiorowych pracy. Endeckie władze, podobnie jak ziemiaństwo i Kościół katolicki, zareagowały bardzo gwałtownie. Potępiano ich z ambon i wysyłano wojsko, któremu rozkazano spacyfikować protest. Ze strajkującymi i demonstrującymi robotnikami obchodzono się brutalnie. Były ofiary śmiertelne, ranni, pobicia. Wiele osób trafiło do więzienia. Druga strona nie była dłużna. Ogłaszano czarne, dzikie strajki i bezwzględnie zwalczono łamistrajków.
Z protestów robotniczych zaś w mieście największym echem odbiły się wydarzenia z dnia 26 kwietnia 1920 roku, kiedy na rozkaz władz endeckich policja strzelała w Poznaniu do protestujących pracowników kolei. Padło 9 zabitych, nota bene tyle samo co w grudniu 1981 roku w kopalni Wujek. Wybuchły zamieszki. Wprowadzono stan wyjątkowy. Protesty pracowników w wielkopolskich miastach trwały jednak nadal, a kilkakrotnie ogłaszano strajki generalne. Dodatkowo Narodowe Stronnictwo Robotników (później Narodowa Partia Robotnicza) sprzeciwiając się polityce niektórych kół dążących do zachowania przez Wielkopolskę autonomii organizowało wielotysięczne wiece, które często kończyły się zamieszkami. Jeżeli do tego dołączymy wystąpienia bezrobotnych, to jak widać odzyskaniu niepodległości w Wielkopolsce nie towarzyszyło wcale święto czy narodowa jednomyślność, ale gwałtowna, często brutalna walka socjalna i polityczna.

- Podsumowując, Powstanie Wielkopolskie niekoniecznie dla wszystkich było zwycięskie, a część społeczeństwa wręcz rozczarowało...
Wiele nadziei zostało zawiedzionych. Najpierw kryzys z początku lat 20. XX wieku (hiperinflacja), a potem światowy krach w 1929, sprawiły, że warunki ekonomiczne były ciężkie i uderzały głównie w pracowników. Elity polityczne, drobnomieszczaństwo i ziemiaństwo broniło swoich klasowych interesów i nie zważało na koszty społeczne. W takich okolicznościach w Wielkopolsce niektórzy z sentymentem zaczęli wspominać okres zaborów. Rodziła się też pokusa wprowadzenia rozwiązań autorytarnych. Endecja, ci sami ludzie, zwłaszcza ówczesna młodzież, która walczyła w Powstaniu, z podziwem zaczęła patrzeć na to, co dzieje się we Włoszech, gdzie walki społeczne z pierwszych lat po I wojnie światowej ostatecznie doprowadziły do przejęcia władzy przez Mussoliniego. I choć ubiegła ich lewica piłsudczykowska przeprowadzając w maju 1926 roku przewrót, to zaraz potem jednak odżegnała się od swoich ideologicznych korzeni.

Jarosław Urbański
Źródło: Wywiad pierwotnie ukazał się na łamach tygodnika "Przemiany na Szlaku Piastowskim", nr 1, 4 stycznia 2013 r.

piątek, 15 stycznia 2016

Pocztówka powstańcza, czyli nie tylko militarna i narodowa tradycja Powstania Wielkopolskiego

Poniżej prezentujemy informacje z naszego bloga na temat mniej popularnej tradycji i faktów z Powstania Wielkopolskiego, które usystematyzowaliśmy w postaci poniższej notki. Co ważne, wpis ten pojawił się także w mediach, a pocztówka dodatkowo w różnych miejscach w sieci.

"Czy wiesz, że: Powstańcy walczyli także o godne życie"
"Otóż nie każdy wie, że ten jeden z nielicznych zwycięskich zrywów w naszym kraju, który bywa ograniczany jedynie do niepodległościowej i militarnej walki z zaborcą, miał też swój społeczno-ekonomiczny charakter. Historyk Antoni Czubiński pisze wręcz, że „(…) gdyby nie wybuch rewolucji w Niemczech, powstanie [wielkopolskie] nie mogłoby w ogóle dojść do skutku”. W istocie bowiem choćby przez zależność wynikającą z zaboru, bliskie sąsiedztwo, a przede wszystkim podobne nastroje, trudno pominąć wpływ wspomnianej rewolucji na przebieg naszego powstania. Przeważnie niemieccy robotnicy, którzy stanowili w swym kraju dużą siłę, domagali się zakończenia wojny oraz poprawy warunków bytowych. Co więcej, postulaty socjalne łączyły się tam z obaleniem monarchii Hohenzollernów, a następnie wprowadzeniem rządów republikańskich. Polacy zaś wykorzystali to zamieszanie oczywiście do odzyskania niepodległości, ale jednocześnie powstające w Wielkopolsce Rady Robotnicze i Żołnierskie wprowadzały też reformy socjalne jak np. 8-godzinny dzień pracy.
Następnie, zwykło się wspominać samych powstańców znów w kontekście militarnym jako dzielnych żołnierzy, a do tego rozwijany jest tzw. kult przywódców. Bardzo wiele mówi się o kapitanie Pawle Cymsie, którego prochy kilka lat temu sprowadzono do Gniezna czy sierżancie Piotrze Walczaku, którego przyjazd niejako rozpoczął walki w grodzie Lecha. Natomiast mało słychać o tych wszystkich anonimowych robotnikach czy folwarcznych pracownikach, którzy z uwagi na brak typowo przemysłowego ośrodka w naszym regionie byli dość rozproszoną grupą oraz socjalistach. Ci pierwsi bowiem poszli walczyć, bo nie pierwszy raz w historii mieli nadzieję, że odzyskanie niepodległości przyniesie im też lepsze i bardziej godne życie, a drudzy poza walką o sprawiedliwość społeczną, organizowali się także politycznie by móc już w wolnym kraju ten postulat zrealizować. Jedną z takich postaci był choćby Franciszek Chojecki, rodzimy kolejarz i powstaniec oraz członek Polskiej Partii Socjalistycznej, który w 1926 roku został pierwszym wiceprzewodniczącym Rady Miasta Gniezna z ramienia PPS. Albo Stanisław Wierbiński, również pepesowiec, który po przybyciu Walczaka zdobywał m.in. koszary, a przez całe swe życie walczył o godność ludzi pracy, wspierał wydawanie „Tygodnika Ludowego” czy witał Józefa Piłsudskiego 27 października 1919 roku w Gnieźnie.
I w końcu wracając do kolejarzy warto pamiętać, że pewnym pokłosiem powstania był też ich strajk 26 kwietnia 1920 roku w Poznaniu spowodowany rosnącymi cenami. Pracownicy kolei bowiem, którzy wcześniej wraz z sympatykami endecji (Narodowej Demokracji) walczyli o odzyskanie niepodległości, niespełna 1,5 roku później zmuszeni byli upomnieć się już u endeckich władz o tzw. dodatek drożyźniany, który pozwoliłby im uniknąć głodu. Włodarze Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej z ministrem Władysławem Seydą nie kwapili się by ów zasiłek wypłacić, mimo że zarządził go Sejm w Warszawie. Kiedy więc robotnicy kolejowi zjawili się pod poznańskim Zamkiem by domagać się wypłat, to przywitała ich policja, która bez ostrzeżenia otworzyła ogień. Zginęło wówczas 9 kolejarzy w wolnym i niepodległym kraju..."


środa, 20 maja 2015

I prawicowy "Kurier Poznański" o tragedii kolejarzy... [Powstanie Wlkp.]

O tym jak 26 kwietnia 1920 roku został krwawo stłumiony przez endeckie władze Poznania protest kolejarzy - pisaliśmy już we wcześniejszej jak i starszych notkach. Głos na temat tego wydarzenia zabierali jednak ówcześni jak i obecni przedstawiciele "lewej" lub po prostu robotniczej strony. Jednak tym razem pokazujemy jak pisał o tamtym wydarzeniu ukazujący się wtedy i sprzyjający z endecją oraz klasami posiadającymi "Kurier Poznański". W artykule pt. "Wobec zajść wczorajszych" zatem przeczytać m.in. możemy:

Najpierw ze smutkiem i ubolewaniem oraz wyparciem jakiegokolwiek zrywu:
"Wypadki wczorajsze bólem i wstydem napełnić muszą serca każdego Polaka. Zachodzą wszędzie konflikty ciężkie, zachodzą sytuacje trudne w których lada iskra wywołać może starcia żywiołowe, tragiczne. Ale to co się wczoraj działo, nie miało zaprawdę w sobie nic z wielkości żywiołowej, nic z tragedii nieuniknionej."

Następnie opisując o co poszło, lecz z usprawiedliwieniem działań endeckich władz Ministerstwa b. zaboru pruskiego:
"Jest faktem, że sprawa rozpoczęła się od żądań zarobkowych robotników w warsztatach kolejowych, żądań, które najmniejszego nie dawały powodu do jakiegoś ostrego zatargu. Chodziło po prostu o wyrównanie poborów tutejszych z normami uchwalonymi przez Sejm dla Królestwa i Małopolski. Ministerstwo b. zaboru pruskiego nie miało żadnego powodu przeciwstawiać się zasadniczo tym żądaniom".

Dalej, poszukując "podżegaczy i aranżerów" w kolejarskim pragnieniu godnego życia oraz wypłaty i tak głodowych pensji:
"Ale zakulisowi aranżerowie nie dali sprawy za wygraną. Mimo wyraźnego warunku stawionego przez ministra delegacji, aby robotnicy powrócili natychmiast do pracy - wówczas władze ze strajku samowolnego żadnych nie wyciągną konsekwencji - agitatorzy obałamucili znaczną część pracowników na wiecach doraźnie zwołanych, nie pozwolili im wrócić do zajęć, lecz po południu znowu - tym razem w zorganizowanym pochodzie, zaprowadzili ich ku zamkowi."

I wreszcie usprawiedliwiając strzały policji:
"Policja zapewnia, że komendy do strzelania nie dawano, że pierwsze strzały padły z tłumów, że następnie policjanci dali dwie salwy w powietrze, a wreszcie dwóch z nich czując się zagrożonymi strzeliło do manifestantów. Dwa trupy i kilku rannych pozostało na placu jako ofiary smutnego zajścia."

A także wszystko bardzo subiektywnie i z wyłożeniem własnej ideologii, podsumowując:
"Kiedy polała się krew, prowokatorzy mieli już tłum w swym ręku. Rozpoczął się ohydny pochód z trupem jako podburzającym symbolem przez miasto, rozpoczęło się wybijanie szyb w gmachu policji, wreszcie w kilku punktach doszło do strzelaniny. Wówczas ogłoszono stan wyjątkowy. Spokój szybko został przywrócony. Mamy niezłomną nadzieję, po krótkim oszołomieniu, zdrowy instynkt samozachowawczy narodu znów weźmie górę."


Źródło: "Wobec zajść wczorajszych", cały artykuł w "Kurier Poznański", nr 98 z 28 kwietnia 1920 roku, s.1.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

W rocznicę masakry poznańskich kolejarzy... [Powstanie Wlkp.]

Jako, że w tym roku 26 kwietnia minęła dokładnie 95 rocznica brutalnego stłumienia strajku poznańskich kolejarzy, którzy domagali się wypłacenia tzw. dodatkowej pensji co pomogłaby zniwelować im rosnące ceny wskutek których za swoje zarobki nie byli czasem w stanie kupić nawet chleba - przypominamy autentyczną relację Jana Karczmarka, jednego z uczestników tamtych wydarzeń! 

"Pamiętam ten dzień. Przyszliśmy do warsztatów jak zwykle. Jak zwykle stanęliśmy przy maszynach. Syrena dała sygnał rozpoczęcia pracy. Na swym warsztacie usiadł Anioła i gwarą poznańską zawołał:

- Jo dziś świętuję. Wojna od roku jest precz, to nie mam powodu pościć, a tydzień już jem jałowe pyry, bo rzeźnik mówi, że w tę naszą dodatkową pensję nie wierzy i na krychę dawać nie będzie.

- A co powiesz, jak cię zawołają do dyrektora - zapytał repatriant z Berlina, nieżyjący już dziś Bolesław Nowicki.

Anioła odpowiedział tak, jak na członka Katolickiego Towarzystwa Robotników Polskich parafii górczyńskiej, w której mieszkał, odpowiedzieć przystało:

- Powiem, że jestem głodny i nie mam sił do roboty. Niech mi dadzą jeść i niech wreszcie zrobią coś u rządu, aby nam dali ten dodatek.

Na warsztat wyskoczył pochodzący ze Słomowa pod Obornikami ślusarz Stanisław Turoń, który 20 lat później zamordowany został w Dachau przez hitlerowców (...) Zawołał:

- Koledzy, Anioła zapomniał nam zaproponować, abyśmy z nim poszli do górczyńskiego proboszcza poprosić, aby nas litościwie napasł ziemniaczkami ze swej piwnicy, a potem ruszył z nami procesją błagalną pod Dyrekcję Kolei prosić obszarnika Dobrzyckiego (2), siedzącego dziś na fotelu prezesa, by ten z kolei ujął się za nami przed swymi kumplami ziemiańskimi, Seydą, Paszwińskim (3), Rzepeckim (4) i Drwęskim, siedzącymi w Zamku. Ja wam mówię, że jak sami nie pójdziemy, jak nie pokażemy, że oni to garstka, a my siła, jak nie zagrozimy strajkiem i zatrzymaniem ruchu kolejowego, to jeszcze kilka miesięcy będą uprzejmie i patriotycznie odsyłać nasze delegacje od jednego dygnitarza do drugiego, aż żony i dzieci nasze wykitują z głodu. Idziemy pod Zamek, czy nie!? Mówił z taką mocą, tak trafił w to, co każdy z robotników ważył w swych myślach, a co w ówczesnych stosunkach wielu nie miało odwagi wypowiedzieć nawet w kilkuosobowej rozmowie, że na jego pytanie odzew z kilkuset ust był jeden - idziemy! Lotem błyskawicy rozniosło się po wszystkich halach hasło: Zostawić pracę, idziemy pod Zamek. Na dziedziniec warsztatu wyległy setki pracowników, których prezes Koła ZZK, Altmann, ustawiał do pochodu.

W furtce muru oddzielającego teren warsztatów od ulicy ukazał się naczelnik warsztatów Stefan Granatowicz. Był to stary, bardzo dobry fachowiec, mianowany naczelnikiem warsztatów przez Naczelną Radę Ludową. Wiedział, że jego pozycja na stanowisku, na którym były wymagane kwalifikacje inżyniera, jest niepewna, a że w tym czasie duchowieństwo w Wielkopolsce miało wpływy przemożne, zaczął demonstracyjnie okazywać swoją, co prawda istotnie szczerą, pobożność. Co dzień rano przystępował do sakramentów, w drodze do kościoła i w powrotnej niosąc w ręku pokaźnej wielkości książkę do nabożeństwa.

Widząc robotników gotowych do pochodu, zapytał, gdzie i po co idziemy. Otrzymawszy wyjaśnienie, zawołał:
- Rodacy, czy wy dla Polski nie możecie ofiarować trochę wyrzeczenia swych potrzeb?
- A my i nasze rodziny to nie Polska? Zresztą niech się wyrzekają ci, którzy mają z czego - odpowiedział mu kolega Franciszek Dachtera (5).

Granatowicz popatrzał po stojących szeregach i powiedział:
- No, to idźcie, ale zachowajcie porządek.

Rzesze pracowników przyszły pod Zamek i wysłały delegację do ministra Władysława Seydy i bawiącego wówczas w Zamku ministra kolei, Kazimierza Bartla (6).

Czekaliśmy niedługo. Delegacja wyszła z urzędnikami Ministerstwa oznajmiając, że sprawa będzie zdecydowana do godziny pierwszej, a nas wzywają do powrotu do pracy.

Robotnicy wrócili do warsztatów. Przeszła godzina pierwsza. Nadeszła druga, a z nią przyszli na halę warsztatową koledzy popołudniowej zmiany. Wysłany pod Zamek zwiad wrócił z oznajmieniem, że do delegatów nie mógł się dostać, gdyż Zamek otoczony jest kordonem policji, która nie dopuszcza do wejścia, z czego wnioskować można, że sprawa, której się domagamy, załatwiona jest nieprzychylnie.

Zwołano ogólną naradę, w której ilość uczestników była podwójna, bo wzmocniona o zmianę popołudniową. Postanowiono pójść pod Zamek, zapytać się, jak wreszcie rozstrzygnięto nasz postulat. Wybrano delegację, która miała o to pytać.

Pochód wzmocniony pracownikami dworca poznańskiego obejmował około 3000 ludzi. Gdy czołówka była pod Zamkiem, koniec pochodu był gdzieś na moście Uniwersyteckim. Dano znak zatrzymania pochodu. Grupy stojące na jezdni weszły na chodnik, by nie tamować ruchu. Delegacja weszła do gmachu nie zatrzymana przez kordon.

Po kilku minutach wyszedł Karol Rzepecki, który wówczas sprawował obowiązki naczelnika Wydziału Spraw Wewnętrznych, a zarazem był prezydentem policji państwowej na województwo poznańskie. Stanął na schodach wiodących do bramy zamkowej i słyszeliśmy, jak spokojnie wydawał rozkazy:

- Pierwszy szereg klęknij! Złóż broń!

Patrzyliśmy na to spokojnie, nie rozumiejąc, po co każe policji odbywać te ćwiczenia. Usłyszeliśmy trzeci rozkaz:

- Na moją komendę ognia!

Równocześnie w prawicy tego zbira ukazał się rewolwer, z którego wystrzelił w górę. Wówczas część manifestantów zaczęła uciekać w ulicę Wały Zygmunta Augusta (obecnie Kościuszki).

Salwę dano z odległości 30 kroków. Była ona nierówna. Wielu policjantów przed strzałem obejrzało się na rozkazodawcę, chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszeli rozkaz.

W grupie policjantów miałem znajomego, byłego kolegę ze Straży Obywatelskiej w powstaniu wielkopolskim. Był w pierwszym szeregu, któremu kazano klęknąć. Mimo woli obserwowałem go. Pamiętam, że oddając strzał podniósł lufę karabinu tak wysoko, że kula jego na pewno poszła ponad gmachem Dyrekcji Poczty.

Całe szczęście, że takich jak on było więcej. Bo jeśli się zważy bardzo bliską odległość szeregów strzelających do nas i to, że staliśmy w zwartej kolumnie, to nie kilkudziesięciu z nas upadłoby zaraz po strzale na bruk, ale tylu ile karabinów oddało salwę.

Na miejscu śmiertelnie ugodzonych było 7, rannych zaś 32 kolejarzy!

Uczestnicy pochodu nie mieli żadnych agresywnych zamiarów, chcieli tylko swym tłumnym wystąpieniem poprzeć rokowania swych delegatów. Dla robotników, którzy spokojnie oczekiwali na odpowiedź rządców regionu, te nagłe strzały były tak niespodziewane, że w pierwszej chwili pochód rozpierzchł się w boczne ulice.

Starsi pamiętają zapewne, że wówczas na placu pomiędzy wieżą zamkową a Uniwersytetem stał cokół po pomniku Bismarcka. We dwóch, z nieznanym mi z nazwiska warsztatowcem, nieśliśmy jednego z ciężko rannych do Uniwersytetu. W drodze, aby odpocząć i wygodniej ująć rannego, położyliśmy go na stopień cokołu. Dopadł do niego podkomisarz policji. Ranny nie zważał na niego, a może w swym bólu nawet go nie zauważył. Wciąż jęczał: cholery, katy, mordercy!

Podkomisarz zawołał na nas: odejść! Równocześnie skinął na idącego za nim policjanta. Myślałem, że nas odpędza, a sam chce się zaopiekować rannym. Odszedłem parę kroków. Obejrzałem się i zobaczyłem policjanta stojącego bez karabinu, a komisarza podnoszącego karabin nad głową rannego. Unosząc karabin ruchem wahadłowym ugodził go trzykrotnie w głowę.

Ja i stojący obok mnie kolega dopadliśmy do niego. Policjant wyrwał mu karabin z rąk. Zacząłem krzyczeć:

- Koledzy, dobijają rannych! Podkomisarz, trzymając mnie, odpinał olstrę pistoletu. Uderzyłem go w szczękę, tak że cofnął się o krok. Policjant zagrodził mi drogę. Wracamy! - wrzasnął i wymownym ruchem ręki pokazał na nadbiegających kolejarzy. Obaj zaczęli biec ku bramie zamkowej.

Nieraz zastanawiałem się nad tym i dziś po upływie kilkudziesięciu lat nie mam dokładnego przeświadczenia, czy policjant robił to, chcąc pohamować szaleńca przed nową zbrodnią, czy z obawy przed samosądem demonstrujących.

Biegiem dopadli do wrót ogrodzenia Zamku, gdzie strwożeni dokonaną zbrodnią i z obawy przed naszym odwetem policjanci cofali się na dziedziniec Zamku. Tam zaryglowali bramę żelaznego płotu otaczającego dziedziniec, a chcąc udaremnić wyłamanie bramy przez wzburzony tłum, oddali kilka strzałów w powietrze.

Kolejarze pozbierali zabitych oraz rannych i po kilku splótłszy ramiona nieśli jak na noszach do szpitala.

Długi był ten pogrzebowo-sanitarny pochód, w którym niesiono siedmiu zabitych i 32 rannych. To była dopiero wymowna demonstracja, jak w wolnej ojczyźnie odnoszą się sfery posiadające do tych, do których półtora roku przedtem wołano wielkimi literami gazet i afiszy: "Rodacy, do walki o wolność!"; zaś w dwa miesiące później: "Rodacy, do broni, ojczyzna w niebezpieczeństwie!"

Temu pochodowi nikt już nie przeszkadzał. Szliśmy śpiewając bojową pieśń "Krew naszą długo leją kaci". Od ludzi nie związanych z naszą sprawą słyszeliśmy wyrazy współczucia i oburzenia na zbrodnię.

Wieczorem tego dnia, w nocy i na drugi dzień policji nie było w mieście. W dzielnicy Wilda, w której znajdują się warsztaty kolejowe, posterunek policji w dniu 27 kwietnia był zamknięty.

Rano w dziennikach i na bramie warsztatowej pojawiły się ogłoszenia, że ta nieszczęsna trzynasta pensja wypłacona będzie dnia 1 maja. Istotnie wypłacono ją, ale jak wielką ofiarą została ona opłacona".

1) W gmachu dawnego zamku króla Prus i cesarza Rzeszy Niemieckiej Wilhelma II Hohenzollerna znajdowała się siedziba Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej, któremu do kwietnia 1922 r. podlegały władze administracyjne województw poznańskiego i pomorskiego.
2) Edmund Dobrzycki, prezes Dyrekcji Kolei Państwowych w Poznaniu.
3) Adam Poszwiński, redaktor, członek Komisariatu NRL, a następnie pracownik Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej.
4) Karol Rzepecki, jeden z przywódców Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego, a następnie Związku Ludowo-Narodowego (endecja), uczestnik powstania wielkopolskiego, w czasie wydarzeń z 26.IV.1920 r. prezydent policji w Poznaniu, odpowiedzialny za stosunek policji do demonstrantów.
5) Franciszek Dachtera, jeden z organizatorów ZZK w Poznaniu.
6) Kazimierz Bartel (1882-1941), profesor matematyki Politechniki Lwowskiej, wielokrotny minister i premier rządów polskich okresu międzywojennego (1926, 1928-1929, 1929-1930).

Chwała Bohaterom! (tablica upamiętniająca pomordowanych kolejarzy na ścianie poznańskiego Zamku)

 

Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org

wtorek, 20 stycznia 2015

Raz jeszcze o kolejarzach - tym razem w "Tygodniku Ludowym"! [Powstanie Wlkp.]

Po informacjach dotyczących masakry demonstracji kolejarzy 26 kwietnia 1920 roku, które pojawiły się m.in. w "Robotniku" - udało nam się w końcu dotrzeć do relacji z tego wydarzenia w "Tygodniku Ludowym", która została utrwalona na stronie internetowej anarchistów z poznańskiego Rozbratu:

Artykuł "Zbrodnia" zamieszczony w "Tygodniku Ludowym", Poznań, 1920 nr 17,

"Dzień 26 kwietnia pozostanie czarnym dniem na kartach historii naszego miasta, bo oto w dniu tym polała się krew bratnia na ulicach Poznania, serdeczna krew naszych towarzyszy robotników, stających w obronie słusznych swoich praw. Powód zajść i przebieg ich był następujący: Pracownicy kolejowi w Poznaniu, już od szeregu miesięcy domagali słusznie im się należących, bo przez Sejm uchwalonych dodatków drożyźnianych. Zbyt długie przeciąganie tej sprawy wywołało zrozumiałe zniecierpliwienie. Korzystając z bytności ministra kolei Bartna (1) w Poznaniu, udała się w niedzielę 25 kwietnia delegacja kolejarzy do tegoż, przedstawiając swoje żądania, które atoli ze względu na wyżej wspomniany opór naszego dzielnicowego ministerium nie zostały w myśl życzeń robotników uwzględnione. Gdy następnego dnia, tj. w poniedziałek 26 kwietnia rano, ogół pracowników kolejowych o tym się dowiedział, wywołało to jeszcze większe wzburzenie i w rezultacie odruchowo wszyscy pracownicy warsztatowi, a za nimi i w ruchu, porzucili pracę i w manifestacyjnym pochodzie w liczbie około 3000 ludzi udali się przed Zamek, chcąc zadokumentować, że za stawionymi żądaniami stoi twardo cały ogół pracowników.

Pan minister Seyda (2) przyjął delegację, która prosiła go, ażeby wobec wielkiego wzburzenia zebranych na dziedzińcu zamkowym robotników zechciał bodaj z balkonu słów parę do nich przemówić, któremu tę żądaniu atoli p. minister odmówił. Przyrzekł jedynie przyjęcie o godz. 1 w poł[udnie] delegacji, celem wszczęcia na nowo przerwanych wczoraj rokowań.

Tym małym zupełnie ustępstwem zadowolili się na razie robotnicy i udali się z powrotem do warsztatów, postanowiwszy odczekać wyniku pertraktacji, dając tym samym dowód wysokiej subordynacji organizacyjnej i rozważnego traktowania sprawy. Zamówiona przez p. Seydę delegacja atoli wyczekiwała daremnie na przyjęcie, co gdy ogół przez specjalnego posłańca się dowiedział wywołało zrozumiałe rozgoryczenie i spowodowało ponowny pochód pod Zamek. Na tę chwilę, zdaje się, władze wyczekiwały, właśnie wtenczas, bowiem dopiero przyjęto delegację robotniczą i zaczęto z nią pertraktować po to, ażeby żądania robotników przyjąć, ale dopiero wówczas, gdy na ulicy rozległy się pierwsze strzały.
Ponownemu pochodowi kolejarzy przeciwstawił się bowiem tuż przed zamkiem silny oddział policji uzbrojony w karabiny, pod osobistym dowództwem p. prezydenta policji, Rzepeckiego (3), W pewnym momencie, gdy tłum zbyt nacierał, pragnąc się dostać na dziedziniec zamkowy [...] (4)
W pierwszym momencie tłum cofnął się przestraszony i rozproszony, a policja zaczęła zbierać ofiary [...] (4)

Gdy atoli tłum ochłonął z tego pierwszego wrażenia i zaczął przyjmować postawę coraz to groźniejszą, wówczas policja cofnęła się na dziedziniec zamkowy i zamknąwszy bramy, oddzieliła się od tłumu żelaznym ogrodzeniem, idącym wokół zamku. Tłum tymczasem rósł coraz to więcej, a gdy ambulans sanitarny nadjechał po poległych, wówczas kolejarze wzięli jednego z zabitych na mary i zanieśli wśród groźnych okrzyków przed Zamek, skąd następnie ruszyli do miasta, demonstrując po drodze przed prezydium policji, gdzie powybijano szyby. Wskutek powstałego zamętu, a zwłaszcza zupełnego sparaliżowania jakiejkolwiek akcji ze strony policji, większość której uwięzioną po prostu była na dziedzińcu zamkowym, zaczęły naturalnie działać jak zwykle w takich, razach, różne ciemne elementy, tak że sytuacja stawała sit z godziny na godzinę groźniejsza. Wieczorem ogłoszono stan wyjątkowy, wojsko - zachowując się dotąd biernie, uchwyciło sprawę w swoje ręce i zdołało w kilku godzinach sytuację tak opanować, że następnego dnia już do żadnych dalszych wykroczeń nie przyszło. Ogólna liczba zabitych wynosi 7, rannych 10, podług dotychczasowego stwierdzenia.

Taki był mniej więcej przebieg stwierdzenia tych bolesnych wypadków poniedziałkowych. (...)

1) Kazimierz Bartel (1882 - 1941), profesor Politechniki Lwowskiej, polityk, w 1920 r. minister komunikacji.
2) Władysław Seyda (1863 -1939), prawnik, działacz endecji, "byłej Dzielnicy Pruskiej w latach 1919 - 1920.
3) Karol Rzepecki {1865 -1931) działacz endecki, księgarz, publicysta. W okresie tym pełnił obowiązki komisarza policji w Poznaniu (z niemieckiego - prezydent policji). Po zajściach kwietniowych specjalny Trybunał Administracyjny usprawiedliwił postępowanie Rzepeckiego, lecz ogólnie oburzenie było tak wielkie, iż zarówno Rzepecki, jak i minister Seyda musieli opuścić swe stanowiska.
4) Biała plama po konfiskacie.



Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org

czwartek, 25 grudnia 2014

Krwawe stłumienie strajku kolejarzy 26 kwietnia 1920 roku [Powstanie Wlkp.]

Jako, że mamy grudzień - miesiąc wybuchu Powstania Wielkopolskiego, które wzniecone zostało 96 lat temu 27 grudnia 1918 roku i okazało się zrywem niepodległościowym zakończonym sukcesem - publikować będziemy nawiązujące do tego wydarzenia bezpośrednio i pośrednio fakty. Czasem takie, które pojawiły się po kilku latach i związane były z władzą klas posiadających (m.in. więksi i mniejsi właściciele, kupcy oraz ziemiaństwo), które wykorzystały ten ludowy zryw wszystkich grup dla własnych interesów, nie licząc się przy tym z wiejskim i miejskim proletariatem.

Tak było choćby w przypadku przywołanego strajku do którego nawiązuje w swej publikacji Jarosław Urbański podkreślając jego ekonomiczny charakter:

"Pierwsze walki robotnicze wybuchały jeszcze w okresie powstania, jak np. strajk pracowników drukarni i introligatorni oraz szklarzy w Poznaniu czy pracowników rolnych. Decydującym momentem były jednak wypadki do jakich doszło 26 kwietnia 1920 roku pod poznańskim Zamkiem, kiedy do  protestujących kolejarzy policja otworzyła ogień - zginęło 9 demonstrantów, wielu zostało rannych. Bezpośrednią przyczyną protestu były rosnące ceny. Sejm w Warszawie zadecydował pod koniec stycznia 1920 r. o przyznaniu kolejarzom tzw. dodatku drożyźnianego. Ustalenia tego nie chciały respektować władze Ministerstwa b. Dzielnicy Pruskiej, zdominowanego przez endecję (ministrem był Władysław Seyda). Korzystając z okazji wizyty ministra kolei, poznańscy kolejarze rano zjawili się pod siedzibą władz, żądając wypłaty dodatku. Obiecano im, że problem zostanie rozstrzygnięty do końca dnia. Kiedy informacja zwrotna nie nadchodziła, po pracy zjawili się w sile ok. 3 tys. osób pod Zamkiem, gdzie policja bez ostrzeżenia, na rozkaz endecji (ściślej Karola Rzepeckiego, członka Towarzystwa Narodowo-Demokratycznego), otworzyła ogień".

Natomiast na portalu historycznym histmag.org w tekście Pawła Rzewuskiego, możemy przeczytać, że krwawe rozpędzenie strajku kolejarzy budziło pewne wątpliwości jeśli chodzi o inicjatorów i rzeczywisty cel wystąpienia wśród ówczesnej prasy, nawet socjalistycznego "Robotnika":

"„Robotnik” pisał o krwawej masakrze pełnej znaków zapytania, chociaż i on wskazywał na niejasne zaangażowanie komunistów. Niemniej zdaniem organu prasowego PPS cała wina spoczywała na policji, która otworzyła ogień do protestujących pomimo ukończonych już pertraktacji. Odpowiedzialnym za masakrę miał być Karol Rzepecki, naczelnik policji wywodzący się ze środowiska narodowego".
  

Źródła: "Rewolucja, Powstanie Wielkopolskie i endecki marsz po władzę", tekst Jarosława Urbańskiego na portalu www.rozbrat.org, "Kwiecień 1920 roku: masakra kolejarzy w Poznaniu", tekst Pawła Rzewuskiego na portalu www.histmag.org