Jako, że w tym roku 26 kwietnia minęła dokładnie 95 rocznica brutalnego stłumienia strajku poznańskich kolejarzy, którzy domagali się wypłacenia tzw. dodatkowej pensji co pomogłaby zniwelować im rosnące ceny wskutek których za swoje zarobki nie byli czasem w stanie kupić nawet chleba -
przypominamy autentyczną relację Jana Karczmarka, jednego z uczestników tamtych wydarzeń!
"Pamiętam ten dzień. Przyszliśmy do warsztatów jak zwykle. Jak zwykle
stanęliśmy przy maszynach. Syrena dała sygnał rozpoczęcia pracy. Na swym warsztacie usiadł Anioła i gwarą poznańską zawołał:
-
Jo dziś świętuję. Wojna od roku jest precz, to nie mam powodu pościć, a
tydzień już jem jałowe pyry, bo rzeźnik mówi, że w tę naszą dodatkową
pensję nie wierzy i na krychę dawać nie będzie.
- A co powiesz, jak cię zawołają do dyrektora - zapytał repatriant z Berlina, nieżyjący już dziś Bolesław Nowicki.
Anioła
odpowiedział tak, jak na członka Katolickiego Towarzystwa Robotników
Polskich parafii górczyńskiej, w której mieszkał, odpowiedzieć
przystało:
- Powiem, że jestem głodny i nie mam sił do roboty.
Niech mi dadzą jeść i niech wreszcie zrobią coś u rządu, aby nam dali
ten dodatek.
Na warsztat wyskoczył pochodzący ze Słomowa pod
Obornikami ślusarz Stanisław Turoń, który 20 lat później zamordowany
został w Dachau przez hitlerowców (...) Zawołał:
-
Koledzy,
Anioła zapomniał nam zaproponować, abyśmy z nim poszli do górczyńskiego
proboszcza poprosić, aby nas litościwie napasł ziemniaczkami ze swej
piwnicy, a potem ruszył z nami procesją błagalną pod Dyrekcję Kolei
prosić obszarnika Dobrzyckiego (2), siedzącego dziś na fotelu prezesa,
by ten z kolei ujął się za nami przed swymi kumplami ziemiańskimi,
Seydą, Paszwińskim (3), Rzepeckim (4) i Drwęskim, siedzącymi w Zamku. Ja
wam mówię, że jak sami nie pójdziemy, jak nie pokażemy, że oni to
garstka, a my siła, jak nie zagrozimy strajkiem i zatrzymaniem ruchu
kolejowego, to jeszcze kilka miesięcy będą uprzejmie i patriotycznie
odsyłać nasze delegacje od jednego dygnitarza do drugiego, aż żony i
dzieci nasze wykitują z głodu. Idziemy pod Zamek, czy nie!? Mówił z taką
mocą, tak trafił w to, co każdy z robotników ważył w swych myślach, a
co w ówczesnych stosunkach wielu nie miało odwagi wypowiedzieć nawet w
kilkuosobowej rozmowie, że na jego pytanie odzew z kilkuset ust był
jeden - idziemy! Lotem błyskawicy rozniosło się po wszystkich halach
hasło: Zostawić pracę, idziemy pod Zamek. Na dziedziniec warsztatu
wyległy setki pracowników, których prezes Koła ZZK, Altmann, ustawiał do
pochodu.
W furtce muru oddzielającego teren warsztatów od ulicy
ukazał się naczelnik warsztatów Stefan Granatowicz. Był to stary, bardzo
dobry fachowiec, mianowany naczelnikiem warsztatów przez Naczelną Radę
Ludową. Wiedział, że jego pozycja na stanowisku, na którym były wymagane
kwalifikacje inżyniera, jest niepewna, a że w tym czasie duchowieństwo w
Wielkopolsce miało wpływy przemożne, zaczął demonstracyjnie okazywać
swoją, co prawda istotnie szczerą, pobożność. Co dzień rano przystępował
do sakramentów, w drodze do kościoła i w powrotnej niosąc w ręku
pokaźnej wielkości książkę do nabożeństwa.
Widząc robotników gotowych do pochodu, zapytał, gdzie i po co idziemy. Otrzymawszy wyjaśnienie, zawołał:
- Rodacy, czy wy dla Polski nie możecie ofiarować trochę wyrzeczenia swych potrzeb?
-
A my i nasze rodziny to nie Polska? Zresztą niech się wyrzekają ci,
którzy mają z czego - odpowiedział mu kolega Franciszek Dachtera (5).
Granatowicz popatrzał po stojących szeregach i powiedział:
- No, to idźcie, ale zachowajcie porządek.
Rzesze
pracowników przyszły pod Zamek i wysłały delegację do ministra
Władysława Seydy i bawiącego wówczas w Zamku ministra kolei, Kazimierza
Bartla (6).
Czekaliśmy niedługo. Delegacja wyszła z urzędnikami
Ministerstwa oznajmiając, że sprawa będzie zdecydowana do godziny
pierwszej, a nas wzywają do powrotu do pracy.
Robotnicy wrócili
do warsztatów. Przeszła godzina pierwsza. Nadeszła druga, a z nią
przyszli na halę warsztatową koledzy popołudniowej zmiany. Wysłany pod
Zamek zwiad wrócił z oznajmieniem, że do delegatów nie mógł się dostać,
gdyż Zamek otoczony jest kordonem policji, która nie dopuszcza do
wejścia, z czego wnioskować można, że sprawa, której się domagamy,
załatwiona jest nieprzychylnie.
Zwołano ogólną naradę, w której
ilość uczestników była podwójna, bo wzmocniona o zmianę popołudniową.
Postanowiono pójść pod Zamek, zapytać się, jak wreszcie rozstrzygnięto
nasz postulat. Wybrano delegację, która miała o to pytać.
Pochód
wzmocniony pracownikami dworca poznańskiego obejmował około 3000 ludzi.
Gdy czołówka była pod Zamkiem, koniec pochodu był gdzieś na moście
Uniwersyteckim. Dano znak zatrzymania pochodu. Grupy stojące na jezdni
weszły na chodnik, by nie tamować ruchu. Delegacja weszła do gmachu nie
zatrzymana przez kordon.
Po kilku minutach wyszedł Karol
Rzepecki, który wówczas sprawował obowiązki naczelnika Wydziału Spraw
Wewnętrznych, a zarazem był prezydentem policji państwowej na
województwo poznańskie. Stanął na schodach wiodących do bramy zamkowej i
słyszeliśmy, jak spokojnie wydawał rozkazy:
- Pierwszy szereg klęknij! Złóż broń!
Patrzyliśmy na to spokojnie, nie rozumiejąc, po co każe policji odbywać te ćwiczenia. Usłyszeliśmy trzeci rozkaz:
- Na moją komendę ognia!
Równocześnie w prawicy tego zbira ukazał się rewolwer, z którego wystrzelił w górę. Wówczas część manifestantów zaczęła uciekać w ulicę Wały Zygmunta Augusta (obecnie Kościuszki).
Salwę
dano z odległości 30 kroków. Była ona nierówna. Wielu policjantów przed
strzałem obejrzało się na rozkazodawcę, chcąc się upewnić, czy dobrze
usłyszeli rozkaz.
W grupie policjantów miałem znajomego, byłego
kolegę ze Straży Obywatelskiej w powstaniu wielkopolskim. Był w
pierwszym szeregu, któremu kazano klęknąć. Mimo woli obserwowałem go.
Pamiętam, że oddając strzał podniósł lufę karabinu tak wysoko, że kula
jego na pewno poszła ponad gmachem Dyrekcji Poczty.
Całe
szczęście, że takich jak on było więcej. Bo jeśli się zważy bardzo
bliską odległość szeregów strzelających do nas i to, że staliśmy w
zwartej kolumnie, to nie kilkudziesięciu z nas upadłoby zaraz po strzale
na bruk, ale tylu ile karabinów oddało salwę.
Na miejscu śmiertelnie ugodzonych było 7, rannych zaś 32 kolejarzy!
Uczestnicy
pochodu nie mieli żadnych agresywnych zamiarów, chcieli tylko swym
tłumnym wystąpieniem poprzeć rokowania swych delegatów. Dla robotników,
którzy spokojnie oczekiwali na odpowiedź rządców regionu, te nagłe
strzały były tak niespodziewane, że w pierwszej chwili pochód
rozpierzchł się w boczne ulice.
Starsi pamiętają zapewne, że
wówczas na placu pomiędzy wieżą zamkową a Uniwersytetem stał cokół po
pomniku Bismarcka. We dwóch, z nieznanym mi z nazwiska warsztatowcem,
nieśliśmy jednego z ciężko rannych do Uniwersytetu. W drodze, aby
odpocząć i wygodniej ująć rannego, położyliśmy go na stopień cokołu.
Dopadł do niego podkomisarz policji. Ranny nie zważał na niego, a może w
swym bólu nawet go nie zauważył. Wciąż jęczał: cholery, katy, mordercy!
Podkomisarz
zawołał na nas: odejść! Równocześnie skinął na idącego za nim
policjanta. Myślałem, że nas odpędza, a sam chce się zaopiekować rannym.
Odszedłem parę kroków. Obejrzałem się i zobaczyłem policjanta stojącego
bez karabinu, a komisarza podnoszącego karabin nad głową rannego.
Unosząc karabin ruchem wahadłowym ugodził go trzykrotnie w głowę.
Ja i stojący obok mnie kolega dopadliśmy do niego. Policjant wyrwał mu karabin z rąk. Zacząłem krzyczeć:
-
Koledzy, dobijają rannych! Podkomisarz, trzymając mnie, odpinał olstrę
pistoletu. Uderzyłem go w szczękę, tak że cofnął się o krok. Policjant
zagrodził mi drogę. Wracamy! - wrzasnął i wymownym ruchem ręki pokazał
na nadbiegających kolejarzy. Obaj zaczęli biec ku bramie zamkowej.
Nieraz
zastanawiałem się nad tym i dziś po upływie kilkudziesięciu lat nie mam
dokładnego przeświadczenia, czy policjant robił to, chcąc pohamować
szaleńca przed nową zbrodnią, czy z obawy przed samosądem
demonstrujących.
Biegiem dopadli do wrót ogrodzenia Zamku, gdzie
strwożeni dokonaną zbrodnią i z obawy przed naszym odwetem policjanci
cofali się na dziedziniec Zamku. Tam zaryglowali bramę żelaznego płotu
otaczającego dziedziniec, a chcąc udaremnić wyłamanie bramy przez
wzburzony tłum, oddali kilka strzałów w powietrze.
Kolejarze pozbierali zabitych oraz rannych i po kilku splótłszy ramiona nieśli jak na noszach do szpitala.
Długi
był ten pogrzebowo-sanitarny pochód, w którym niesiono siedmiu zabitych
i 32 rannych.
To była dopiero wymowna demonstracja, jak w wolnej
ojczyźnie odnoszą się sfery posiadające do tych, do których półtora roku
przedtem wołano wielkimi literami gazet i afiszy: "Rodacy, do walki o
wolność!"; zaś w dwa miesiące później: "Rodacy, do broni, ojczyzna w
niebezpieczeństwie!"
Temu pochodowi nikt już nie przeszkadzał.
Szliśmy śpiewając bojową pieśń "Krew naszą długo leją kaci". Od ludzi
nie związanych z naszą sprawą słyszeliśmy wyrazy współczucia i oburzenia
na zbrodnię.
Wieczorem tego dnia, w nocy i na drugi dzień
policji nie było w mieście. W dzielnicy Wilda, w której znajdują się
warsztaty kolejowe, posterunek policji w dniu 27 kwietnia był zamknięty.
Rano
w dziennikach i na bramie warsztatowej pojawiły się ogłoszenia, że ta
nieszczęsna trzynasta pensja wypłacona będzie dnia 1 maja. Istotnie
wypłacono ją, ale jak wielką ofiarą została ona opłacona".
1) W gmachu dawnego zamku króla Prus i cesarza Rzeszy Niemieckiej
Wilhelma II Hohenzollerna znajdowała się siedziba Ministerstwa byłej
Dzielnicy Pruskiej, któremu do kwietnia 1922 r. podlegały władze
administracyjne województw poznańskiego i pomorskiego.
2) Edmund Dobrzycki, prezes Dyrekcji Kolei Państwowych w Poznaniu.
3) Adam Poszwiński, redaktor, członek Komisariatu NRL, a następnie pracownik Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej.
4)
Karol Rzepecki, jeden z przywódców Stronnictwa
Demokratyczno-Narodowego, a następnie Związku Ludowo-Narodowego
(endecja), uczestnik powstania wielkopolskiego, w czasie wydarzeń z
26.IV.1920 r. prezydent policji w Poznaniu, odpowiedzialny za stosunek
policji do demonstrantów.
5) Franciszek Dachtera, jeden z organizatorów ZZK w Poznaniu.
6)
Kazimierz Bartel (1882-1941), profesor matematyki Politechniki
Lwowskiej, wielokrotny minister i premier rządów polskich okresu
międzywojennego (1926, 1928-1929, 1929-1930).
 |
Chwała Bohaterom! (tablica upamiętniająca pomordowanych kolejarzy na ścianie poznańskiego Zamku)
|
Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org