Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą endecja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą endecja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 17 grudnia 2022

Nienawiść zabija! - 100 lat temu i dziś

 

Dokładnie dzień po setnej rocznicy zabójstwa pierwszego Prezydenta II Rzeczpospolitej Gabriela Narutowicza, czyli po 16 grudnia 2022 roku, wyszliśmy także w Gnieźnie na ulicę z okolicznościową gazetką historyczną (wydaną już kilka lat temu przez partię Razem) przypominającą ten okrutny fakt. Morderstwo do którego doszło z podsycanej i zajadłej nienawiści polskiej prawicy (głównie Narodowej Demokracji) i które położyło się cieniem na dopiero co odrodzonej i niepodległej Polsce. A także zbrodnia udowadniająca, że od słów do czynów wiedzie niedaleka droga, także dziś, gdy dehumanizuje się konkretne osoby lub mniejszości społeczne. Bo Gabriela Narutowicza, Polaka patriotę i męża stanu, który mimo niechęci konserwatywnych środowisk politycznych, dążył do zgody – zabił nie tylko endecki fanatyk i nacjonalista Eligiusz Niewiadomski, ale wszyscy ci, co w ówczesnej prasie czy przestrzeni publicznej, urządzili na niego nagonkę. Dziś nazwalibyśmy ich po prostu trollami lub hejterami. Pamiętajmy więc o tym, że „Nienawiść zabija! - 100 lat temu i dziś!” i nie pozwólmy by dominowała w życiu politycznym i społecznym!


 


P.S. Dla każdej osoby, która chciałaby zgłębić temat zabójstwa Gabriela Narutowicza oraz poznać towarzyszący mu kontekst polityczny, nieodmiennie polecamy:
- „Śmierć prezydenta” – fantastycznie oddający wydarzenia i realia tamtych czasów film Jerzego Kawalerowicza:
https://www.youtube.com/watch?v=R3DqtuZ8aqU
- „Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce” – równie świetna książka Pawła Brykczyńskiego, z naciskiem na szerszy kontekst, także dla tych, którzy myślą, że już dobrze znają wszystkie fakty:
https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/gotowi-na-przemoc-paul-brykczynski-450
- „Narutowicz” – utwór krakowskiego zespołu Hańba, który de facto otworzył muzykom drzwi do popularności, bo też w wersji tekstowej i muzycznej uchwycił sedno tego okrutnego wydarzenia:
https://www.youtube.com/watch?v=Hp2hfYNIVBY

czwartek, 31 grudnia 2020

Wierbiński we wspomnieniach bankowca Zygmunta Karpińskiego

O socjalistach biorących udział w Powstaniu Wielkopolskim pisaliśmy już wielokrotnie. Jednak tym razem dzięki książce bankowca Zygmunta Karpińskiego pt. „O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach. Wspomnienia 1860-1960” trafiliśmy na kolejny historyczny unikat, czyli zdjęcie Rozporządzenia Rady Robotniczo-Żołnierskiej w Gnieźnie z 13 listopada 1918 r., gdzie jako pierwszy z 23 osób podpisanych na tym dokumencie, widnieje Stanisław Wierbiński. Samo rozporządzenie zaś informuje o obecnym składzie Rady i wydanych przez nią decyzjach.

Natomiast na osobną uwagę zasługuje przedstawienie sylwetki Wierbińskiego we wspomnieniach Karpińskiego, które różni się od tego co pisał o nim Antoni Czubiński czy Jerzy Topolski. Po afirmatywnej narracji Czubińskiego, który przedstawia naszego bohatera jako dość sprawnego działacza i rzetelnej dokumentacji Topolskiego – Karpiński patrzy na niego raczej przez endecki pryzmat zarzucając na jednym ze spotkań bezrefleksyjny odczyt „Manifestu Komunistycznego” oraz przytaczając głosy o jego braku wykształcenia. Nie były to jednak tak złośliwe spostrzeżenia jakie swego czasu publikowali o nim piszący do endeckiego „Lecha”.

Źródło: „O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach” Zygmunt Karpiński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971r, s.133-134.

środa, 12 grudnia 2018

Bez rewolucji nie byłoby Powstania - przypominamy wywiad na 100-lecie Powstania Wlkp.

Bez rewolucji nie byłoby Powstania
Z Jarosławem Urbańskim, pochodzącym z Gniezna socjologiem i członkiem OZZ Inicjatywa Pracownicza, rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.

- Rocznice Powstania Wielkopolskiego są w naszym regionie w ostatnich latach dość hucznie obchodzonym świętem. Czy pamięć o tym "(nie)zapomnianym zwycięstwie", jak bywa nazywane to wydarzenie, nie jest czasem zbyt jednowymiarowa, także w kontekście "polityki historycznej"?
- Trudno w kilku zdaniach opisać wszystkie uproszczone interpretacje, bo jest ich wiele. Najważniejsze z nich abstrahują lub pomniejszają znaczenie wydarzeń poprzedzających Powstanie Wielkopolskie jak też tego co nastąpiło po nim. Sugeruje się, że Powstanie było naturalną konsekwencją oporu narodowego w Wielkopolsce, którego waga jest wyolbrzymiana. Tymczasem fundamentalne znaczenia miały wydarzenia w Niemczech i ostatecznie wybuch rewolucji w listopadzie 1918 roku. Zresztą wiele polskich środowisk teoretycznie opowiadających się za niepodległością Polski, w praktyce z rezerwą odnosiło się do walki zbrojnej, obawiając się postulatów socjalnych. Wreszcie, zakończenie Powstania zbiegło się czy nawet przeobraziło w przybierającą falę protestów pracowniczych. Wielkopolska stała się areną gwałtownych i krwawych zajść wewnętrznych, które wygasły dopiero w 1923 roku.
Powstania Wielkopolskiego nie można prosto wyodrębnić z szeregu zdarzeń go poprzedzających i następujących po nim, co często się czyni. Zarówno historiografia PRL-wska, jak też prawicowa, były nastawione silnie antyniemiecko i starały się nadto nie akcentować rewolucyjnej genezy powstania, żeby nie pomniejszać zasług polskich kombatantów. Po drugie prawicowi historycy starali się i starają nie łączyć powstania z późniejszymi walkami klasowymi oraz z faktem, że dla wielu robotników i robotnic odzyskanie niepodległości okazało się rozczarowaniem. Wywalczono 8-godzinny dzień pracy, układy zbiorowe pracy, prawa wyborcze, ale biły w oczy nierówności społeczne, istniejące przeżytki ustroju feudalnego, represje i terror władz polskich. Znaczenie sprzeciwu wielkopolskich robotników nie eksponowali też historycy w PRL-u z tego powodu, że w większości byli oni członkami związków i organizacji narodowych (Narodowe Stronnictwo Robotników i Zjednoczenie Zawodowe Polskie), a nie socjalistycznych. Prawica traktowała ich jak komunistów, a komuniści jak nacjonalistów.
Wszelkiego rodzaju obchody rocznicowe: rekonstrukcje, eventy czy tradycyjne akademie są więc ordynarnymi uproszczeniami. Nachalną indoktrynacją. Byłoby to jeszcze do zniesienia, gdyby równolegle toczyła się rzeczowa dyskusja publiczna na ten temat. Tymczasem politykom, a często nawet historykom wystarczy, że pokażą się przy tej okazji na chwilę w telewizji, serwując w krótkim ujęciu uproszczoną wersję naszych dziejów. 
 
- Historyk Antoni Czubiński na którego powołujesz się w swoim opracowaniu o Powstaniu, pisał: „gdyby nie wybuch rewolucji w Niemczech, powstanie [wielkopolskie] nie mogłoby w ogóle dojść do skutku". Dlaczego ta rewolucja okazała się tak ważna?
- Ponieważ, po pierwsze głównie oznaczała wzrost nastrojów rewindykacyjnych, domagających się zakończenia wojny i zmian socjalnych, ale też zmian w relacjach narodowościowych. Po drugie i najważniejsze, faktycznie doprowadziła do rozpadu ówczesnej władzy oraz powstania rad żołnierskich i robotniczych, które przejęły władzę także w Wielkopolsce. W naszym regionie miały one mieszany skład narodowościowy i często dominowali w nich Polacy, co ułatwiło im zdobycie władzy, którą zostali niejako obdarowani przez niemiecką rewolucję. Dopiero potem, kiedy w Niemczech zwyciężały nastroje reakcyjne i nacjonalistyczne oraz kiedy zaczęto mordować nie tylko działaczy radykalnej lewicy (np. w styczniu 1919 roku Różę Luksemburg i Karola Liebknechta), ale też osoby pokroju Hansa Paasche, pacyfisty i wegetarianina, zabitego w maju 1920 roku w swoim majątku pod Krzyżem, okazało się, że Powstanie było niezbędne dla odzyskania pełni swobód narodowych w obrębie byłego zaboru niemieckiego.

- Jak zatem przed samym Powstaniem kształtowało się klasowo i politycznie wielkopolskie społeczeństwo i jakie działania podejmowały poszczególne strony?
- Po pierwsze, byli to właściciele ziemscy, których spora część opowiadała się za zachowaniem status quo i odnosiła sceptycznie do haseł niepodległościowych. Przez długi czas ci ziemianie politycznie dominowali i w Wielkopolsce spełniali rolę burżuazji. Wiązało się to ze specyficznym charakterem ówczesnej wielkopolskiej gospodarki, nastawionej na produkcję rolną.
Po drugie – chłopstwo. W wyniku długotrwałego procesu uwłaszczania (od 1823 do ok. 1860), bowiem niewielki odsetek gospodarstw rolnych stanowiły te, które mogły się samodzielnie utrzymać. Natomiast większość na wsiach to byli robotnicy rolni bez ziemi lub posiadający tylko niewielkie areały, więc zmuszeni do najmowania się do prac w folwarkach i istniejących przy nich zakładach: browarach, słodowniach, cukrowniach, garbarniach itd. Zakłady te w większości należały do ziemian.
Po trzecie, na tej bazie zaczął wyodrębniać się proletariat wiejski. Bo typowi robotnicy wielkoprzemysłowi stanowili jednak w Wielkopolsce niewielką grupę i najczęściej zatrudnioną także w zakładach produkujących na rzecz rolnictwa ulokowanych w większych miastach, np. w Poznaniu w zakładach Cegielskiego produkujących wtedy maszyny i urządzenia rolnicze, czy Milcha wytwarzających nawozy sztuczne.
Cztery: drobnomieszczaństwo składające się z rzemieślników, kupców i inteligencji. Dość liczne jak na warunki ówczesnych ziem polskich, ale słabe ekonomicznie. Jednak stało się bazą Narodowej Demokracji i politycznie dominowało w okresie wybuchu powstania, a potem w dwudziestoleciu międzywojennym i nie miało żadnej społeczno-politycznej przeciwwagi. Ziemiaństwo zaś schodziło ze sceny historii, a wielkopolscy robotnicy byli przed 1918 rokiem rozproszeni (brak centrów przemysłowych) i niezorganizowani, co było też efektem pewnych feudalnych reliktów, np. obowiązywania „ordynacji czeladnej” zakazującej strajków i zakładania związków zawodowych pracownikom rolnym.
Pomimo, że endecja uważała, iż „prawdziwy patriotyzm nie może mieć na względzie interesów jednej tylko klasy, ale dobro całego narodu” (Roman Dmowski, „Nasz patriotyzm”) i głosiła koncepcję solidaryzmu społecznego, to jej nacjonalizm oraz polityka sprzyjała obronie interesów drobnych i wielkich właścicieli. Robiła więc wszystko, włącznie z użyciem przemocy, aby władza na prowincji nie wymknęła się jej z rąk. Początkowo wynik powstania - międzynarodowe uznanie Wielkopolski za część państwa Polskiego, a z drugiej strony zachowanie jeszcze względnej odrębności terytorialnej i politycznej regionu - był dla endecji korzystny. Zakończenie powstańczej walki zbrojnej pod koniec czerwca 1919 roku nie oznaczało jednak końca walk społecznych zarówno na gruncie socjalnym, jak i politycznym. O prawa upomnieli się robotnicy, w tym robotnicy rolni budując największy w II RP związek zawodowy – Zjednoczenie Zawodowe Polskie (ZZP). Wielkopolska była jego bastionem. 
 
- Oprócz racji endeckiej prawicy, które zdają się dominować także w obecnej recepcji Powstania, rok 1918 i lata następne to też znaczące walki o prawa pracownicze i socjalne. Przypomnij może związane z tym wydarzenia...
- Po części już o nich mówiłem. Najbardziej dramatyczna sytuacja miała miejsce na wsi, wśród właśnie robotników rolnych, którzy wcześniej byli kompletnie ignorowani. Warunki pracy i życia były fatalne. Rewelacyjnie opowiada o tym w pierwszych rozdziałach książki: „Życiorysie własnym robotnika” Jakub Wojciechowski, syn robotników rolnych spod Gostynia. W okresie od końca 1918 przez 1919 rok do ZZP przystąpiło ponad 100 tysięcy pracowników i rozpoczęła się walka głównie o wprowadzenie układów zbiorowych pracy. Endeckie władze, podobnie jak ziemiaństwo i Kościół katolicki, zareagowały bardzo gwałtownie. Potępiano ich z ambon i wysyłano wojsko, któremu rozkazano spacyfikować protest. Ze strajkującymi i demonstrującymi robotnikami obchodzono się brutalnie. Były ofiary śmiertelne, ranni, pobicia. Wiele osób trafiło do więzienia. Druga strona nie była dłużna. Ogłaszano czarne, dzikie strajki i bezwzględnie zwalczono łamistrajków.
Z protestów robotniczych zaś w mieście największym echem odbiły się wydarzenia z dnia 26 kwietnia 1920 roku, kiedy na rozkaz władz endeckich policja strzelała w Poznaniu do protestujących pracowników kolei. Padło 9 zabitych, nota bene tyle samo co w grudniu 1981 roku w kopalni Wujek. Wybuchły zamieszki. Wprowadzono stan wyjątkowy. Protesty pracowników w wielkopolskich miastach trwały jednak nadal, a kilkakrotnie ogłaszano strajki generalne. Dodatkowo Narodowe Stronnictwo Robotników (później Narodowa Partia Robotnicza) sprzeciwiając się polityce niektórych kół dążących do zachowania przez Wielkopolskę autonomii organizowało wielotysięczne wiece, które często kończyły się zamieszkami. Jeżeli do tego dołączymy wystąpienia bezrobotnych, to jak widać odzyskaniu niepodległości w Wielkopolsce nie towarzyszyło wcale święto czy narodowa jednomyślność, ale gwałtowna, często brutalna walka socjalna i polityczna.

- Podsumowując, Powstanie Wielkopolskie niekoniecznie dla wszystkich było zwycięskie, a część społeczeństwa wręcz rozczarowało...
Wiele nadziei zostało zawiedzionych. Najpierw kryzys z początku lat 20. XX wieku (hiperinflacja), a potem światowy krach w 1929, sprawiły, że warunki ekonomiczne były ciężkie i uderzały głównie w pracowników. Elity polityczne, drobnomieszczaństwo i ziemiaństwo broniło swoich klasowych interesów i nie zważało na koszty społeczne. W takich okolicznościach w Wielkopolsce niektórzy z sentymentem zaczęli wspominać okres zaborów. Rodziła się też pokusa wprowadzenia rozwiązań autorytarnych. Endecja, ci sami ludzie, zwłaszcza ówczesna młodzież, która walczyła w Powstaniu, z podziwem zaczęła patrzeć na to, co dzieje się we Włoszech, gdzie walki społeczne z pierwszych lat po I wojnie światowej ostatecznie doprowadziły do przejęcia władzy przez Mussoliniego. I choć ubiegła ich lewica piłsudczykowska przeprowadzając w maju 1926 roku przewrót, to zaraz potem jednak odżegnała się od swoich ideologicznych korzeni.

Jarosław Urbański
Źródło: Wywiad pierwotnie ukazał się na łamach tygodnika "Przemiany na Szlaku Piastowskim", nr 1, 4 stycznia 2013 r.

poniedziałek, 29 lutego 2016

I gnieźnieńscy endecy krytykujący Piłsudskiego, PPS i Żydów

Wbrew dzisiejszym głosom lokalnych fanów dawnej endecji, którzy przy okazji różnych rocznic związanych z marszałkiem i naczelnikiem państwa w międzywojniu, czyli Józefem Piłsudskim - dziś zachwycają się jego postacią, polecamy poniższy fragment z rodzimego "Lecha. Gazety Gnieźnieńskiej", który prezentował zupełnie inny pogląd w 1922 roku:

"(...) oprócz tego wspierali bardzo gorliwie Belweder, bo wszak przecież przebywał tam na najważniejszym w Polsce stanowisku nacz. państwa "towarzysz Piłsudski" dawny "Ziuk" taki bowiem pseudonim nosił p. Piłsudski w okresie, kiedy to stał na czele bojówek socjalistycznych, urządzając wespół z całym szeregiem "towarzyszy" rozmaitego rodzaju napady. Toteż kiedy ten niejako duchowy wódz PPS stanął u steru władzy odrodzonej Polski, nic dziwnego, że socjaliści ugrupowali się za nim jako najwierniejsza i najtrwalsza podpora Belwederu."

"Normalne" za to zdanie wyrażał o socjalistach:

"Jeżeli rzucimy okiem na trzyletnią działalność PPS na terenie Sejmu Ustawodawczego, to musimy stwierdzić, że podobnie, jak zresztą całej lewicy, naszym socjalistom, nie przyświecał bynajmniej cel państwowy, nie chodziło im o rzeczywiste interesy kraju, o dobro Polski, lecz o to, aby stało się zadość ciasnym doktrynom partyjnym. Zasłaniając się demagogicznymi frazesami i nic nie mówiącymi formułkami opartymi na teoriach rozmaitych ojców socjalizmu, a przede wszystkim Marksa - socjaliści w swych głosowaniach, nawet w chwilach bardzo poważnych, wypowiadali sie przeciwko istotnym interesom państwa."

A oprócz tego nie stronił od antysemickiej retoryki:

"Należy z całą stanowczością stwierdzić, że stronnictwo to podobnie jak i inne ugrupowania lewicowe w całej kampanii w okresie Sejmu Ustawodawczego, szło ręka w rękę z Żydami, Niemcami, przy czym jest rzeczą wysoce charakterystyczną, że w samym łonie PPS jest bardzo dużo Żydów, co prawda zamaskowanych, mieniących się być Polakami, ale tym samym bardziej jeszcze groźnych."

Źródło: "PPS" w "Lech. Gazeta Gnieźnieńska", nr 250 z 29 października 1922 roku, s. 1.

piątek, 15 stycznia 2016

Pocztówka powstańcza, czyli nie tylko militarna i narodowa tradycja Powstania Wielkopolskiego

Poniżej prezentujemy informacje z naszego bloga na temat mniej popularnej tradycji i faktów z Powstania Wielkopolskiego, które usystematyzowaliśmy w postaci poniższej notki. Co ważne, wpis ten pojawił się także w mediach, a pocztówka dodatkowo w różnych miejscach w sieci.

"Czy wiesz, że: Powstańcy walczyli także o godne życie"
"Otóż nie każdy wie, że ten jeden z nielicznych zwycięskich zrywów w naszym kraju, który bywa ograniczany jedynie do niepodległościowej i militarnej walki z zaborcą, miał też swój społeczno-ekonomiczny charakter. Historyk Antoni Czubiński pisze wręcz, że „(…) gdyby nie wybuch rewolucji w Niemczech, powstanie [wielkopolskie] nie mogłoby w ogóle dojść do skutku”. W istocie bowiem choćby przez zależność wynikającą z zaboru, bliskie sąsiedztwo, a przede wszystkim podobne nastroje, trudno pominąć wpływ wspomnianej rewolucji na przebieg naszego powstania. Przeważnie niemieccy robotnicy, którzy stanowili w swym kraju dużą siłę, domagali się zakończenia wojny oraz poprawy warunków bytowych. Co więcej, postulaty socjalne łączyły się tam z obaleniem monarchii Hohenzollernów, a następnie wprowadzeniem rządów republikańskich. Polacy zaś wykorzystali to zamieszanie oczywiście do odzyskania niepodległości, ale jednocześnie powstające w Wielkopolsce Rady Robotnicze i Żołnierskie wprowadzały też reformy socjalne jak np. 8-godzinny dzień pracy.
Następnie, zwykło się wspominać samych powstańców znów w kontekście militarnym jako dzielnych żołnierzy, a do tego rozwijany jest tzw. kult przywódców. Bardzo wiele mówi się o kapitanie Pawle Cymsie, którego prochy kilka lat temu sprowadzono do Gniezna czy sierżancie Piotrze Walczaku, którego przyjazd niejako rozpoczął walki w grodzie Lecha. Natomiast mało słychać o tych wszystkich anonimowych robotnikach czy folwarcznych pracownikach, którzy z uwagi na brak typowo przemysłowego ośrodka w naszym regionie byli dość rozproszoną grupą oraz socjalistach. Ci pierwsi bowiem poszli walczyć, bo nie pierwszy raz w historii mieli nadzieję, że odzyskanie niepodległości przyniesie im też lepsze i bardziej godne życie, a drudzy poza walką o sprawiedliwość społeczną, organizowali się także politycznie by móc już w wolnym kraju ten postulat zrealizować. Jedną z takich postaci był choćby Franciszek Chojecki, rodzimy kolejarz i powstaniec oraz członek Polskiej Partii Socjalistycznej, który w 1926 roku został pierwszym wiceprzewodniczącym Rady Miasta Gniezna z ramienia PPS. Albo Stanisław Wierbiński, również pepesowiec, który po przybyciu Walczaka zdobywał m.in. koszary, a przez całe swe życie walczył o godność ludzi pracy, wspierał wydawanie „Tygodnika Ludowego” czy witał Józefa Piłsudskiego 27 października 1919 roku w Gnieźnie.
I w końcu wracając do kolejarzy warto pamiętać, że pewnym pokłosiem powstania był też ich strajk 26 kwietnia 1920 roku w Poznaniu spowodowany rosnącymi cenami. Pracownicy kolei bowiem, którzy wcześniej wraz z sympatykami endecji (Narodowej Demokracji) walczyli o odzyskanie niepodległości, niespełna 1,5 roku później zmuszeni byli upomnieć się już u endeckich władz o tzw. dodatek drożyźniany, który pozwoliłby im uniknąć głodu. Włodarze Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej z ministrem Władysławem Seydą nie kwapili się by ów zasiłek wypłacić, mimo że zarządził go Sejm w Warszawie. Kiedy więc robotnicy kolejowi zjawili się pod poznańskim Zamkiem by domagać się wypłat, to przywitała ich policja, która bez ostrzeżenia otworzyła ogień. Zginęło wówczas 9 kolejarzy w wolnym i niepodległym kraju..."


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Róża Luksemburg, a sprawa polska w 1901 roku

Tym razem cofamy się do 1901 roku i poniżej publikujemy wywiad z Różą Luksemburg, który ukazał się w endeckim "Kurierze Poznańskim". Rozmowę ze znaną działaczką socjalistyczną polecamy szczególnie tym, którzy zarzucają jej "zajadłą antypolskość", bo sprawa dotyczy właśnie jej obrony... katechizmu polskiego za którą skazał ją sąd pruski nakładając na nią karę pieniężną. Co ciekawe, dla poznańskiej prawicy cała sprawa jak i postać kobiety okazała się na tyle ważna, że redaktor "Kuriera.." złapał swoją rozmówczynię w Hotelu Francuskim, a jej popularność porównywano ze sławą lidera PPS Ignacego Daszyńskiego.

"Pani Luxemburg, osoba jeszcze młoda, o rysach twarzy energicznych, przyjmuje wszystkich nader uprzejmie. Przedstawiamy się jej, proszę po niemiecku o kilka chwil rozmowy.
- Ależ najchętniej służę Panu - odpowiada pani L. czystą i płynną polszczyzną z akcentem warszawskim.
Widać od razu, że język polski jest jej rodowitym. Rozpoczynamy zatem rozmowę po polsku.
- Jak się Pani zapatruje na swój proces obecny - zapytuję.
- My socyaliści nie boimy się procesów - brzmi odpowiedź. - A w sprawie polskiej zapewne niejeden jeszcze z pomiędzy nas stanie przed kratkami sądowemi. Stronnictwo jak nasze, walczące z obecnym ustrojem społecznym reprezentujące ideę do której gorąco i z całym zapałem jesteśmy przywiązani, musi być na to przygotowane.
- Więc socyaliści zamierzają nadal występować w sprawie polskiej?
- Stanowczo. Dziś mamy w parlamencie 56 posłów. Każde wybory z matematyczną pewnością zwiększają liczbę nie tylko naszych głosów wyborczych, ale i liczbę naszych reprezentantów. Zatem i przyszłe wybory zwiększą nasze szeregi w parlamencie. Dawniej zrażało nas od obrony Polaków  stanowisko waszych posłów w Berlinie, ich przymilania się do rządu, głosowania za wojskiem, marynarką itd. Dziś na posłów waszych mniej zważamy, a raczej na stanowisko całego narodu. Na wiecu mogunckim socyalistów, ja wniosłam rezolucyą stawiającą jako zasadę i obowiązek partyjny obronę spraw polskich.
- Jak wobec tego wytłumaczyć sobie występ Pani na ostatnim wiecu socyalistycznym w Lubece, na którym wystąpiła Pani przeciwko wnioskowi Ledebura i niektórych polskich socyalistów żądających narodowościowej organizacyi dla socyalistów polskich.
- Wystąpiłam przeciwko temu wnioskowi ponieważ nie chcę, by jakiś odłam socyalistów pod sztandarem polskim bronił Polaków, ale cała partya jako taka w imię sprawiedliwości. Przyszła sesya parlamentarna pokaże, że socyalisci z energią potrafią was bronić.
- Jak się Pani zapatruje na wybory Górnośląskie, w których przecież Pani wiadomo, że śląscy Polacy katolicy będą, o ile tu i ówdzie nie nastąpi kompromis z centrum, stawiać własnych, polskich, katolickich kandydatów. Czy będziecie tam z nimi walczyć?
- To zależy od okręgów, a zależy także od indywidualności stawianych kandydatów. Zasadniczo nie postanawiamy walki z wami. Wybieramy zawsze mniejsze zło z punktu widzenia naszego stronnictwa. Podczas kulturkampfu i nieraz później jeszcze popieraliśmy wybory centrum tam, gdzie przeciw centrum stał konserwatysta. Dziś gdy centrum tak blisko stoi rządu, w razie walki centrowca z narodowcem Polakiem, poprzemy oczywiście tego ostatniego. Chodzi tu o wybory ściślejsze, bo my przy wyborach pierwszych będziemy stawiać własnych kandydatów.
- Jakie okręgi na Górnym Śląsku uważa Pani za najbardziej wskazane dla agitacyi socyalistycznej?
- Bytomski, katowicki, gliwicki i w ogóle przemysłowe dystrykta. W Gliwicach mieliśmy np. przy ostatnich wyborach dość znaczną liczbę głosów. Razem na Górnym Śląsku głosowało 25000 polskich robotników za nami.
- Co Pani sądzi w ogóle o charakterystyce stronnictw parlamentarnych?
- Stronnictwa parlamentarne, a tak samo stronnictwa społeczne i polityczne w kraju chorują wszystkie z wyjątkiem naszego na jeden błąd kardynalny. Zaraz go Panu dokładnie określę. W waszych stronnictwach mniej lub więcej zachowawczych, decydują o znaczeniu ludzi najrozmaitsze względy, których u nas nie ma. Stanowisko, wiek, powaga tradycyi, urzędu, nazwisko, zasługi przodków lub nawet własne z dawniejszych czasów. Oto nieraz główne motywa dla których u was ludzi stawiają na świeczniku społecznym, dla których oddają temu lub owemu kierownictwo instytucyi społecznych lub politycznych. W waszych stronnictwach wartość zdania zależy często od tego kto je powiedział, a nie od tego co powiedział. Im znaczniejsza osobistość coś wygłosi, tem to dla waszych kół jest bardziej miarodawcze. U nas inaczej. U nas jedynym względem dla którego ludzie znaczą i decydują w partyi jest działalność, inteligencya, czysty pożytek, który partya odnieść z nich może. My ciągle wybieramy i przebieramy w materiale ludzi, którzy mają stać na czele. Dlatego nasza partya jest tak dobrze zorganizowana, dlatego też rośnie tak szybko z roku na rok.
- Czy Pani czytuje głosy prasy polskiej?
- Nie tylko, że czytuję, ale abonuję sama cały szereg waszych pism. Wiem wszystko co pisze o nas "Kuryer Poznański", interesujący się tak żywo sprawami społecznymi, jakkolwiek z zupełnie odmiennego jak nasze stanowiska.
Bylibyśmy dłużej jeszcze rozmawiali, ale czas naglił, a cały szereg innych gości oczekiwał przyjęcia. Pożegnawszy się zatem z Panią Luxemburg, skoczyłem co prędzej do redakcyi "Kuryera" by się z czytelnikami podzielić ciekawym interviewem."


Źródło: "Interview przedstawiciela redakcyi "Kuryera Pozn." z Panią Różą Luxemburg", cały artykuł w "Kurier Poznański", nr 442 z 28 września 1901 roku, s.1.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

W rocznicę masakry poznańskich kolejarzy... [Powstanie Wlkp.]

Jako, że w tym roku 26 kwietnia minęła dokładnie 95 rocznica brutalnego stłumienia strajku poznańskich kolejarzy, którzy domagali się wypłacenia tzw. dodatkowej pensji co pomogłaby zniwelować im rosnące ceny wskutek których za swoje zarobki nie byli czasem w stanie kupić nawet chleba - przypominamy autentyczną relację Jana Karczmarka, jednego z uczestników tamtych wydarzeń! 

"Pamiętam ten dzień. Przyszliśmy do warsztatów jak zwykle. Jak zwykle stanęliśmy przy maszynach. Syrena dała sygnał rozpoczęcia pracy. Na swym warsztacie usiadł Anioła i gwarą poznańską zawołał:

- Jo dziś świętuję. Wojna od roku jest precz, to nie mam powodu pościć, a tydzień już jem jałowe pyry, bo rzeźnik mówi, że w tę naszą dodatkową pensję nie wierzy i na krychę dawać nie będzie.

- A co powiesz, jak cię zawołają do dyrektora - zapytał repatriant z Berlina, nieżyjący już dziś Bolesław Nowicki.

Anioła odpowiedział tak, jak na członka Katolickiego Towarzystwa Robotników Polskich parafii górczyńskiej, w której mieszkał, odpowiedzieć przystało:

- Powiem, że jestem głodny i nie mam sił do roboty. Niech mi dadzą jeść i niech wreszcie zrobią coś u rządu, aby nam dali ten dodatek.

Na warsztat wyskoczył pochodzący ze Słomowa pod Obornikami ślusarz Stanisław Turoń, który 20 lat później zamordowany został w Dachau przez hitlerowców (...) Zawołał:

- Koledzy, Anioła zapomniał nam zaproponować, abyśmy z nim poszli do górczyńskiego proboszcza poprosić, aby nas litościwie napasł ziemniaczkami ze swej piwnicy, a potem ruszył z nami procesją błagalną pod Dyrekcję Kolei prosić obszarnika Dobrzyckiego (2), siedzącego dziś na fotelu prezesa, by ten z kolei ujął się za nami przed swymi kumplami ziemiańskimi, Seydą, Paszwińskim (3), Rzepeckim (4) i Drwęskim, siedzącymi w Zamku. Ja wam mówię, że jak sami nie pójdziemy, jak nie pokażemy, że oni to garstka, a my siła, jak nie zagrozimy strajkiem i zatrzymaniem ruchu kolejowego, to jeszcze kilka miesięcy będą uprzejmie i patriotycznie odsyłać nasze delegacje od jednego dygnitarza do drugiego, aż żony i dzieci nasze wykitują z głodu. Idziemy pod Zamek, czy nie!? Mówił z taką mocą, tak trafił w to, co każdy z robotników ważył w swych myślach, a co w ówczesnych stosunkach wielu nie miało odwagi wypowiedzieć nawet w kilkuosobowej rozmowie, że na jego pytanie odzew z kilkuset ust był jeden - idziemy! Lotem błyskawicy rozniosło się po wszystkich halach hasło: Zostawić pracę, idziemy pod Zamek. Na dziedziniec warsztatu wyległy setki pracowników, których prezes Koła ZZK, Altmann, ustawiał do pochodu.

W furtce muru oddzielającego teren warsztatów od ulicy ukazał się naczelnik warsztatów Stefan Granatowicz. Był to stary, bardzo dobry fachowiec, mianowany naczelnikiem warsztatów przez Naczelną Radę Ludową. Wiedział, że jego pozycja na stanowisku, na którym były wymagane kwalifikacje inżyniera, jest niepewna, a że w tym czasie duchowieństwo w Wielkopolsce miało wpływy przemożne, zaczął demonstracyjnie okazywać swoją, co prawda istotnie szczerą, pobożność. Co dzień rano przystępował do sakramentów, w drodze do kościoła i w powrotnej niosąc w ręku pokaźnej wielkości książkę do nabożeństwa.

Widząc robotników gotowych do pochodu, zapytał, gdzie i po co idziemy. Otrzymawszy wyjaśnienie, zawołał:
- Rodacy, czy wy dla Polski nie możecie ofiarować trochę wyrzeczenia swych potrzeb?
- A my i nasze rodziny to nie Polska? Zresztą niech się wyrzekają ci, którzy mają z czego - odpowiedział mu kolega Franciszek Dachtera (5).

Granatowicz popatrzał po stojących szeregach i powiedział:
- No, to idźcie, ale zachowajcie porządek.

Rzesze pracowników przyszły pod Zamek i wysłały delegację do ministra Władysława Seydy i bawiącego wówczas w Zamku ministra kolei, Kazimierza Bartla (6).

Czekaliśmy niedługo. Delegacja wyszła z urzędnikami Ministerstwa oznajmiając, że sprawa będzie zdecydowana do godziny pierwszej, a nas wzywają do powrotu do pracy.

Robotnicy wrócili do warsztatów. Przeszła godzina pierwsza. Nadeszła druga, a z nią przyszli na halę warsztatową koledzy popołudniowej zmiany. Wysłany pod Zamek zwiad wrócił z oznajmieniem, że do delegatów nie mógł się dostać, gdyż Zamek otoczony jest kordonem policji, która nie dopuszcza do wejścia, z czego wnioskować można, że sprawa, której się domagamy, załatwiona jest nieprzychylnie.

Zwołano ogólną naradę, w której ilość uczestników była podwójna, bo wzmocniona o zmianę popołudniową. Postanowiono pójść pod Zamek, zapytać się, jak wreszcie rozstrzygnięto nasz postulat. Wybrano delegację, która miała o to pytać.

Pochód wzmocniony pracownikami dworca poznańskiego obejmował około 3000 ludzi. Gdy czołówka była pod Zamkiem, koniec pochodu był gdzieś na moście Uniwersyteckim. Dano znak zatrzymania pochodu. Grupy stojące na jezdni weszły na chodnik, by nie tamować ruchu. Delegacja weszła do gmachu nie zatrzymana przez kordon.

Po kilku minutach wyszedł Karol Rzepecki, który wówczas sprawował obowiązki naczelnika Wydziału Spraw Wewnętrznych, a zarazem był prezydentem policji państwowej na województwo poznańskie. Stanął na schodach wiodących do bramy zamkowej i słyszeliśmy, jak spokojnie wydawał rozkazy:

- Pierwszy szereg klęknij! Złóż broń!

Patrzyliśmy na to spokojnie, nie rozumiejąc, po co każe policji odbywać te ćwiczenia. Usłyszeliśmy trzeci rozkaz:

- Na moją komendę ognia!

Równocześnie w prawicy tego zbira ukazał się rewolwer, z którego wystrzelił w górę. Wówczas część manifestantów zaczęła uciekać w ulicę Wały Zygmunta Augusta (obecnie Kościuszki).

Salwę dano z odległości 30 kroków. Była ona nierówna. Wielu policjantów przed strzałem obejrzało się na rozkazodawcę, chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszeli rozkaz.

W grupie policjantów miałem znajomego, byłego kolegę ze Straży Obywatelskiej w powstaniu wielkopolskim. Był w pierwszym szeregu, któremu kazano klęknąć. Mimo woli obserwowałem go. Pamiętam, że oddając strzał podniósł lufę karabinu tak wysoko, że kula jego na pewno poszła ponad gmachem Dyrekcji Poczty.

Całe szczęście, że takich jak on było więcej. Bo jeśli się zważy bardzo bliską odległość szeregów strzelających do nas i to, że staliśmy w zwartej kolumnie, to nie kilkudziesięciu z nas upadłoby zaraz po strzale na bruk, ale tylu ile karabinów oddało salwę.

Na miejscu śmiertelnie ugodzonych było 7, rannych zaś 32 kolejarzy!

Uczestnicy pochodu nie mieli żadnych agresywnych zamiarów, chcieli tylko swym tłumnym wystąpieniem poprzeć rokowania swych delegatów. Dla robotników, którzy spokojnie oczekiwali na odpowiedź rządców regionu, te nagłe strzały były tak niespodziewane, że w pierwszej chwili pochód rozpierzchł się w boczne ulice.

Starsi pamiętają zapewne, że wówczas na placu pomiędzy wieżą zamkową a Uniwersytetem stał cokół po pomniku Bismarcka. We dwóch, z nieznanym mi z nazwiska warsztatowcem, nieśliśmy jednego z ciężko rannych do Uniwersytetu. W drodze, aby odpocząć i wygodniej ująć rannego, położyliśmy go na stopień cokołu. Dopadł do niego podkomisarz policji. Ranny nie zważał na niego, a może w swym bólu nawet go nie zauważył. Wciąż jęczał: cholery, katy, mordercy!

Podkomisarz zawołał na nas: odejść! Równocześnie skinął na idącego za nim policjanta. Myślałem, że nas odpędza, a sam chce się zaopiekować rannym. Odszedłem parę kroków. Obejrzałem się i zobaczyłem policjanta stojącego bez karabinu, a komisarza podnoszącego karabin nad głową rannego. Unosząc karabin ruchem wahadłowym ugodził go trzykrotnie w głowę.

Ja i stojący obok mnie kolega dopadliśmy do niego. Policjant wyrwał mu karabin z rąk. Zacząłem krzyczeć:

- Koledzy, dobijają rannych! Podkomisarz, trzymając mnie, odpinał olstrę pistoletu. Uderzyłem go w szczękę, tak że cofnął się o krok. Policjant zagrodził mi drogę. Wracamy! - wrzasnął i wymownym ruchem ręki pokazał na nadbiegających kolejarzy. Obaj zaczęli biec ku bramie zamkowej.

Nieraz zastanawiałem się nad tym i dziś po upływie kilkudziesięciu lat nie mam dokładnego przeświadczenia, czy policjant robił to, chcąc pohamować szaleńca przed nową zbrodnią, czy z obawy przed samosądem demonstrujących.

Biegiem dopadli do wrót ogrodzenia Zamku, gdzie strwożeni dokonaną zbrodnią i z obawy przed naszym odwetem policjanci cofali się na dziedziniec Zamku. Tam zaryglowali bramę żelaznego płotu otaczającego dziedziniec, a chcąc udaremnić wyłamanie bramy przez wzburzony tłum, oddali kilka strzałów w powietrze.

Kolejarze pozbierali zabitych oraz rannych i po kilku splótłszy ramiona nieśli jak na noszach do szpitala.

Długi był ten pogrzebowo-sanitarny pochód, w którym niesiono siedmiu zabitych i 32 rannych. To była dopiero wymowna demonstracja, jak w wolnej ojczyźnie odnoszą się sfery posiadające do tych, do których półtora roku przedtem wołano wielkimi literami gazet i afiszy: "Rodacy, do walki o wolność!"; zaś w dwa miesiące później: "Rodacy, do broni, ojczyzna w niebezpieczeństwie!"

Temu pochodowi nikt już nie przeszkadzał. Szliśmy śpiewając bojową pieśń "Krew naszą długo leją kaci". Od ludzi nie związanych z naszą sprawą słyszeliśmy wyrazy współczucia i oburzenia na zbrodnię.

Wieczorem tego dnia, w nocy i na drugi dzień policji nie było w mieście. W dzielnicy Wilda, w której znajdują się warsztaty kolejowe, posterunek policji w dniu 27 kwietnia był zamknięty.

Rano w dziennikach i na bramie warsztatowej pojawiły się ogłoszenia, że ta nieszczęsna trzynasta pensja wypłacona będzie dnia 1 maja. Istotnie wypłacono ją, ale jak wielką ofiarą została ona opłacona".

1) W gmachu dawnego zamku króla Prus i cesarza Rzeszy Niemieckiej Wilhelma II Hohenzollerna znajdowała się siedziba Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej, któremu do kwietnia 1922 r. podlegały władze administracyjne województw poznańskiego i pomorskiego.
2) Edmund Dobrzycki, prezes Dyrekcji Kolei Państwowych w Poznaniu.
3) Adam Poszwiński, redaktor, członek Komisariatu NRL, a następnie pracownik Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej.
4) Karol Rzepecki, jeden z przywódców Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego, a następnie Związku Ludowo-Narodowego (endecja), uczestnik powstania wielkopolskiego, w czasie wydarzeń z 26.IV.1920 r. prezydent policji w Poznaniu, odpowiedzialny za stosunek policji do demonstrantów.
5) Franciszek Dachtera, jeden z organizatorów ZZK w Poznaniu.
6) Kazimierz Bartel (1882-1941), profesor matematyki Politechniki Lwowskiej, wielokrotny minister i premier rządów polskich okresu międzywojennego (1926, 1928-1929, 1929-1930).

Chwała Bohaterom! (tablica upamiętniająca pomordowanych kolejarzy na ścianie poznańskiego Zamku)

 

Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org

czwartek, 23 kwietnia 2015

Wybory samorządowe w Gnieźnie w 1925 roku

Na łamach naszego bloga przybliżaliśmy już choćby deklarację programową, którą członkowie PPS po wygranych wyborach samorządowych w 1925 roku, odczytali na pierwszym posiedzeniu Rady Miasta 7 stycznia 1926 roku. Teraz czas na kilka słów o samych wyborach i tym jak wówczas kształtowały się głosy na poszczególne ugrupowania:

"W dniu 18.X.1925 r. na 13.723 uprawnionych do głosowania, głosy ważne oddało tylko 8937 osób, tj. 63%. Poszczególne listy wyborcze zdobyły następującą listę głosów i mandatów (patrz wklejony fragment):


Wybory te przyniosły poważny sukces lewicy robotniczej. Na 36 radnych, PPS wprowadziła do nowej Rady 10, NPR - 4 i grupa Żaka - 5. Lewica otrzymała w sumie 19, podczas gdy endecki Komitet Obywatelski liczyć mógł co najwyżej na 17 radnych".

A poniżej jeszcze słów kilka o tzw. grupie Stefana Żaka, jej różnicy w stosunku do PPS i tym jak postrzegała wszystkich lewicowców prawica:

"Obok PPS z odrębną listą wystąpił również Stefan Żak, który wspólnie z Bogdanem Szałkowskim i dr Droszczem, agitował za listą piłsudczykowskiego tzw. Obozu Pracy. Według oceny kół prawicowych w Gnieźnie, grupa Obozu Pracy reprezentowała poglądy lewicowo-radykalne. "Lech" pisał, że zwolennicy Żaka: "... niby to separują się od socjalistów i udają ugrupowanie gospodarcze, gdy w gruncie rzeczy nic ich nie różni od panów Guziałków, z którymi Żak szedł ręka w rękę." Faktycznie też PPS uważana była za partię propiłsudczykowską, podczas gdy cała prawica w Wielkopolsce zwalczała Piłsudskiego i piłsudczyków jako przedstawicieli "radykalizmu społecznego".

Źródło: "Gniezno: zarys dziejów" Jerzego Topolskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979 r., s. 642.

czwartek, 19 lutego 2015

Jak lokalna "endecka" prasa widziała gnieźnieńskich socjalistów?

O tym, że socjalistyczny "Tygodnik Ludowy" dość krótko ukazywał się w Gnieźnie już informowaliśmy. Tymczasem przez lata w mieście był wydawany dziennik "Lech. Gazeta Gnieźnieńska" określający sam siebie jako "Codzienne pismo polityczne dla wszystkich stanów", mimo, że z jego lektury można wywnioskować poparcie dla prawicowych wartości bliskich endecji (Narodowej Demokracji). Natomiast jak były tam traktowane lewicowe idee, najlepiej świadczą opisy wystąpień socjalistycznych działaczy podczas wiecu dotyczącego wyborów gminnych z 20 sierpnia 1921 roku:

Fragment dotyczący Stefana Żaka:
"Zaraz też po dr Rabskim zabrał głos pan Żak, którego przemówienie miało typowy charakter demagogiczny. Było ono jednym pasmem inwektyw na Radę miejską, Magistrat i prezydenta miasta, tak, że nawet przewodniczący musiał powołać mówcę do porządku, gdy tenże pod adresem radnych używał takich wyrażeń jak "mamuty", "wystrugane lalki kiwające na każde zawołanie" itd. W oczach p. Żaka cała Rada miejska jest zmową ludzi bez charakteru, którzy tylko o tem myślą, jakby ten biedny naród najwięcej gnębić. Podług pana Żaka to Radni nic więcej nie robią, tylko przyjmują delegacje i objadają się na koszt miasta w Hotelu Francuskim. Rada miejska i Magistrat są temu winni, że w mieście panuje brak mieszkań, że wielu robotników nie ma zajęcia i że na ulicy spotyka się żebraków. Pan Żak od razu pobudowałby na gruncie miejskim domy, bo za grunt miasto nie płaci, zaciągnąłby od państwa miliardowe pożyczki na rozpoczęcie robót publicznych na wielka skalę, a la rząd Moraczewskiego, który kazał robotnikom przelewać z pustego w próżne i hojnie im za to płacił jednym słowem, p. Żak stworzyłby od jednego zamachu raj na ziemi, oczywiście tylko dla tych, którzyby na ślepo wierzyli w jego misję proroczą jaką ma do spełnienia na tej ziemi".

Fragment o Stanisławie Wierbińskim:
"Ale na tem się jeszcze nie kończy przegląd mężów stanu "Republiki Gnieźnieńskiej, na ostatku wysunięto najcięższy kaliber w postaci p. Wierbińskiego, powszechnie znanego i szanującego się w mieście naszem apostoła socjalistycznego. Ten mąż byle gdzie nie występuje. Ostatni jego występ, wskutek którego się okrył sławą, datuje z dnia pobytu Naczelnika Państwa w Gnieźnie, tj. dnia 27 października 1919 r. (Marszałek w Wielkopolsce) P. Wierbiński też skwapliwie nawiązał do tego faktu historycznego i skonstatował gromowym głosem, że nie przedstawiał Józefowi Piłsudskiemu swych adherentów słowami: "oto jest motłoch gnieźnieński, który zdobył itd.", jak to po wyjeździe Naczelnika "Lech" złośliwie zaznaczył, lecz inaczej, a mianowicie: "oto jest tzw. motłoch gnieźnieński". (...) W dalszym ciągu trzymał się p. W. tematu, bijąc mniej więcej w ten sam wielki dzwon demagogiczny co p. Żak".

Źródło: "Z wiecu N.P.R. w sprawie wyborów gminnych", artykuł W. Rzeźniackiego w "Lech. Gazeta Gnieźnieńska", nr 190 z 20 sierpnia 1921 roku, s.1.