Na łamach naszego bloga przybliżaliśmy już choćby deklarację programową, którą członkowie PPS po wygranych wyborach samorządowych w 1925 roku, odczytali na pierwszym posiedzeniu Rady Miasta 7 stycznia 1926 roku. Teraz czas na kilka słów o samych wyborach i tym jak wówczas kształtowały się głosy na poszczególne ugrupowania:
"W dniu 18.X.1925 r. na 13.723 uprawnionych do głosowania, głosy ważne oddało tylko 8937 osób, tj. 63%. Poszczególne listy wyborcze zdobyły następującą listę głosów i mandatów (patrz wklejony fragment):
Wybory te przyniosły poważny sukces lewicy robotniczej. Na 36 radnych, PPS wprowadziła do nowej Rady 10, NPR - 4 i grupa Żaka - 5. Lewica otrzymała w sumie 19, podczas gdy endecki Komitet Obywatelski liczyć mógł co najwyżej na 17 radnych".
A poniżej jeszcze słów kilka o tzw. grupie Stefana Żaka, jej różnicy w stosunku do PPS i tym jak postrzegała wszystkich lewicowców prawica:
"Obok PPS z odrębną listą wystąpił również Stefan Żak, który wspólnie z Bogdanem Szałkowskim i dr Droszczem, agitował za listą piłsudczykowskiego tzw. Obozu Pracy. Według oceny kół prawicowych w Gnieźnie, grupa Obozu Pracy reprezentowała poglądy lewicowo-radykalne. "Lech" pisał, że zwolennicy Żaka: "... niby to separują się od socjalistów i udają ugrupowanie gospodarcze, gdy w gruncie rzeczy nic ich nie różni od panów Guziałków, z którymi Żak szedł ręka w rękę." Faktycznie też PPS uważana była za partię propiłsudczykowską, podczas gdy cała prawica w Wielkopolsce zwalczała Piłsudskiego i piłsudczyków jako przedstawicieli "radykalizmu społecznego".
Źródło: "Gniezno: zarys dziejów" Jerzego Topolskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979 r., s. 642.
Alter Gniezno - czyli "druga strona" grodu Lecha. Dzieje postępowej myśli społecznej oraz jej przedstawiciele w Gnieźnie na początku XX wieku i nie tylko. Polska Partia Socjalistyczna, demokratyczny socjalizm, a także inni wolnościowcy.
Strony
czwartek, 23 kwietnia 2015
wtorek, 31 marca 2015
Gniezno w sprawozdaniu Centralnego Wydziału Kobiecego PPS!
Okazuje się, że mimo specyfiki zaboru pruskiego, mentalności niewielkiego miasta i sporych wpływów konserwatystów mających przez lata swój organ prasowy w postaci "Lecha. Gazety Gnieźnieńskiej" - oprócz lokalnych członków Polskiej Partii Socjalistycznej, były też wciągane do działania kobiety. Ze sprawozdania Centralnego Wydziału Kobiecego PPS z okresu od 1 kwietnia 1927 r. do 1 września 1928 r. wynika bowiem, że także Gniezno miało swój tego typu Wydział i było jednym z 32 miast, gdzie organizowały się socjalistki:
"Organizacja kobiet obejmuje swoimi wpływami prawie cały kraj. Chociaż liczba zorganizowanych w poszczególnych ośrodkach poza Warszawą, Łodzią nie jest wielka, jednak wpływ tych ścisłych organizacji na poszczególnych terenach jest duży, o czym świadczy masowy udział kobiet w akcji wyborczej, pochodach na 1 maja, w „Dniu Kobiet” oraz w różnych organizowanych przez Partię akcjach.
W kontakcie z CKW było w okresie sprawozdawczym Wydziałów Kobiecych 32. Były to Wydziały w następujących miejscowościach: Bitków, Borysław, Ciechanów, Częstochowa, Drohobycz, Grudziądz, Gazowiec, (G. Śl.), Gniezno, Kałusz, Kołomyja, Kraków, Łomża, Łódź, Lublin, Lwów, Mysłowice, Nowy Dwór, Nowy Sącz, Ostrów Poznański, Płock, Pabianice, Poznań, Radom, Raków, Stryj, Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Stanisławów, Zduńska Wola, Zgierz, Warszawa, Wieliczka, Wilno, Włocławek, Winniki, Nadworna".
Ponadto z dalszej lektury sprawozdania możemy dowiedzieć się, że wspomniany gnieźnieński Wydział był dość samodzielny gdyż następnie wymienione są miejscowości, gdzie nie udało się powołać CWK PPS. Tyle, że jednocześnie gnieźnieńska jednostka nie posiadała swego sztandaru, o czym również możemy dowiedzieć się z relacji.
Źródło: "Sprawozdanie Centralnego Wydziału Kobiecego PPS", artykuł, który ukazał się w broszurze: Polska Partia socjalistyczna - "Sprawozdanie z XXI Kongresu PPS (1-4 listopada 1928)" nakładem Sekretariatu Generalnego CKW PPS i ZPPS, Warszawa 1928, w całości dostępny na portalu www.lewicowo.pl
"Organizacja kobiet obejmuje swoimi wpływami prawie cały kraj. Chociaż liczba zorganizowanych w poszczególnych ośrodkach poza Warszawą, Łodzią nie jest wielka, jednak wpływ tych ścisłych organizacji na poszczególnych terenach jest duży, o czym świadczy masowy udział kobiet w akcji wyborczej, pochodach na 1 maja, w „Dniu Kobiet” oraz w różnych organizowanych przez Partię akcjach.
W kontakcie z CKW było w okresie sprawozdawczym Wydziałów Kobiecych 32. Były to Wydziały w następujących miejscowościach: Bitków, Borysław, Ciechanów, Częstochowa, Drohobycz, Grudziądz, Gazowiec, (G. Śl.), Gniezno, Kałusz, Kołomyja, Kraków, Łomża, Łódź, Lublin, Lwów, Mysłowice, Nowy Dwór, Nowy Sącz, Ostrów Poznański, Płock, Pabianice, Poznań, Radom, Raków, Stryj, Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Stanisławów, Zduńska Wola, Zgierz, Warszawa, Wieliczka, Wilno, Włocławek, Winniki, Nadworna".
Ponadto z dalszej lektury sprawozdania możemy dowiedzieć się, że wspomniany gnieźnieński Wydział był dość samodzielny gdyż następnie wymienione są miejscowości, gdzie nie udało się powołać CWK PPS. Tyle, że jednocześnie gnieźnieńska jednostka nie posiadała swego sztandaru, o czym również możemy dowiedzieć się z relacji.
Źródło: "Sprawozdanie Centralnego Wydziału Kobiecego PPS", artykuł, który ukazał się w broszurze: Polska Partia socjalistyczna - "Sprawozdanie z XXI Kongresu PPS (1-4 listopada 1928)" nakładem Sekretariatu Generalnego CKW PPS i ZPPS, Warszawa 1928, w całości dostępny na portalu www.lewicowo.pl
wtorek, 17 marca 2015
O braku fabryk zatrudniających duże grupy robotników i inne uwagi [przeszkody zaborowe]
Natomiast jeszcze wcześniej, bo w 1878 roku na łamach konserwatywnego "Orędownika", pisano o tym, że "żywioł socjalny" w Wielkopolsce, w tym przypadku w Poznaniu, mimo braku mocno rozwiniętego przemysłu, czyli fabryk zatrudniających duże grupy robotników - ma jednak pewne szanse na rozwój. Do takiego wniosku doszedł autor artykułu po jednym z wieców socjalistycznych, który odbył się wówczas w Poznaniu przy ul. Wronieckiej. I pomyśleć, że działo się to na długo przed powstaniem PPS... :
"Żywioł socjalny, nie w rewolucyjnym, ale ekonomicznym rozumieniu, jest też w Poznaniu między polskimi warstwami pracującymi silniej reprezentowany, aniżeli nasze klasy wykształcone mniemają. Na bruku poznańskim tylko dlatego jaskrawiej nie występuje socjalizm, że stoi temu na przeszkodzie różnica narodowości i religii, dalej, że Poznań nie posiada fabryk zatrudniających liczniejsze robotników gromady".
Źródło: "Z robotniczych tradycji Wielkopolski" Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984 r., dokument nr 4, s. 53-54.
"Żywioł socjalny, nie w rewolucyjnym, ale ekonomicznym rozumieniu, jest też w Poznaniu między polskimi warstwami pracującymi silniej reprezentowany, aniżeli nasze klasy wykształcone mniemają. Na bruku poznańskim tylko dlatego jaskrawiej nie występuje socjalizm, że stoi temu na przeszkodzie różnica narodowości i religii, dalej, że Poznań nie posiada fabryk zatrudniających liczniejsze robotników gromady".
Źródło: "Z robotniczych tradycji Wielkopolski" Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984 r., dokument nr 4, s. 53-54.
Zatarg niemieckiej partii socjalno-demokratycznej z polskim obozem socjalistycznym [przeszkody zaborowe]
O tym, że ruch socjalistyczny w zaborze pruskim napotykał na wiele przeszkód, w tym odnoszącą się do niego z dużą rezerwą niemiecką SPD (Sozialdemokratische Partei Deutschlands - Socjaldemokratyczną Partię Niemiec) wiadomo nie od dziś. Ważniejszą z przyczyn, czyli kwestie narodowowyzwoleńcze, opisał już w 1913 roku Leon Wasilewski (?) na łamach PPS-owskiego "Przedświtu":
"Niestety, na poparcie swych wystąpień nieprzyjaciele samodzielności PPS mieli zawsze jeden bardzo poważny argument, mianowicie – słaby rozwój polskiego ruchu socjalistycznego w zaborze pruskim. Słabość tego ruchu zupełnie dostatecznie tłumaczy się specyficznymi warunkami zaboru pruskiego: brakiem przemysłu w Poznańskiem, niskim poziomem kulturalnym mas proletariatu górnośląskiego, nieobecnością młodzieży akademickiej na miejscu, sklerykalizowaniem społeczeństwa polskiego, a przede wszystkim niesłychanym uciskiem narodowościowym, sprzęgającym w jedną solidarną masę ogół ludności polskiej, narażonej na wynarodowienie. Tymczasem esdecy i podjudzeni przez nich towarzysze niemieccy usiłowali przekonać zarząd partii niemieckiej, że nikły rozwój ruchu socjalistycznego jest skutkiem odrębności organizacyjnej PPS i jej „nacjonalizmu”.
Ataki przeciwko PPS zaboru pruskiego spotęgowały się właśnie wówczas, kiedy stworzona została placówka ruchu socjalistycznego na Górnym Śląsku, dokąd przeniesiono z Berlina i „Gazetę Robotniczą”, i centrum kierownicze PPS. Antagoniści tej ostatniej zrozumieli, że socjalizm polski pozyskuje grunt wśród mas i przekształca się z wątłej, sztucznie hodowanej roślinki emigracyjnej, na krzepkie drzewo, wrastające korzeniami w grunt rodzimy. Wytężyli więc wszystkie siły, aby proces ten uniemożliwić. W dobie najostrzejszych prześladowań, jakie spadły na pionierów PPS na Górnym Śląsku, Róża Luksemburg zakłada w Poznaniu pismo konkurencyjne, mające podkopać byt „Gazety Robotniczej” – „Gazetę Ludową” i domaga się od partii niemieckiej, aby położyła kres samodzielnemu istnieniu organizacji polskiej".
Źródło: "Zatarg niemieckiej partii socjalno-demokratycznej z polskim obozem socjalistycznym", artykuł najprawdopodobniej Leona Wasilewskiego w "Przedświcie", nr 10-12 z grudnia 1913 roku, w całości dostępny na portalu www.lewicowo.pl
"Niestety, na poparcie swych wystąpień nieprzyjaciele samodzielności PPS mieli zawsze jeden bardzo poważny argument, mianowicie – słaby rozwój polskiego ruchu socjalistycznego w zaborze pruskim. Słabość tego ruchu zupełnie dostatecznie tłumaczy się specyficznymi warunkami zaboru pruskiego: brakiem przemysłu w Poznańskiem, niskim poziomem kulturalnym mas proletariatu górnośląskiego, nieobecnością młodzieży akademickiej na miejscu, sklerykalizowaniem społeczeństwa polskiego, a przede wszystkim niesłychanym uciskiem narodowościowym, sprzęgającym w jedną solidarną masę ogół ludności polskiej, narażonej na wynarodowienie. Tymczasem esdecy i podjudzeni przez nich towarzysze niemieccy usiłowali przekonać zarząd partii niemieckiej, że nikły rozwój ruchu socjalistycznego jest skutkiem odrębności organizacyjnej PPS i jej „nacjonalizmu”.
Ataki przeciwko PPS zaboru pruskiego spotęgowały się właśnie wówczas, kiedy stworzona została placówka ruchu socjalistycznego na Górnym Śląsku, dokąd przeniesiono z Berlina i „Gazetę Robotniczą”, i centrum kierownicze PPS. Antagoniści tej ostatniej zrozumieli, że socjalizm polski pozyskuje grunt wśród mas i przekształca się z wątłej, sztucznie hodowanej roślinki emigracyjnej, na krzepkie drzewo, wrastające korzeniami w grunt rodzimy. Wytężyli więc wszystkie siły, aby proces ten uniemożliwić. W dobie najostrzejszych prześladowań, jakie spadły na pionierów PPS na Górnym Śląsku, Róża Luksemburg zakłada w Poznaniu pismo konkurencyjne, mające podkopać byt „Gazety Robotniczej” – „Gazetę Ludową” i domaga się od partii niemieckiej, aby położyła kres samodzielnemu istnieniu organizacji polskiej".
Źródło: "Zatarg niemieckiej partii socjalno-demokratycznej z polskim obozem socjalistycznym", artykuł najprawdopodobniej Leona Wasilewskiego w "Przedświcie", nr 10-12 z grudnia 1913 roku, w całości dostępny na portalu www.lewicowo.pl
czwartek, 5 marca 2015
Konserwatyści piszą o biedzie, a socjaliści sie bawią...
Ten przewrotny tytuł poniższej notki bynajmniej nie ma sugerować, że nagle konserwatywne kręgi przedwojennego Poznania "pochyliły się" nad losem najsłabszych, lecz iż życie ubogich w podpoznańskiej wsi jeszcze w 1936 roku "wołało o pomstę do nieba" i było jaskrawym przykładem głębokich nierówności w międzywojennej Polsce (tekst z prawicowego "Kuriera Poznańskiego" dotyczył rodziny bezrobotnych, która z powodu braku środków do życia i na wybudowanie domu, mieszkała w ziemiance).
Natomiast drugi dokument odnoszący się do lewicy jest zachowanym plakatem informującym poznańskie środowiska robotnicze o zorganizowanych przez PPS imprezach kulturalnych w marcu 1921 roku. Dowodzi on, że wielkopolscy socjaliści oprócz codziennej walki o poprawę życia klasy robotniczej, potrafili także twórczo organizować jej czas (na plakacie Polska Partia Socjalistyczna zapraszała na "Wielką zabawę ludową" połączoną przedstawieniem teatralnym pt. "Karpaccy górale").
Źródło: "Z robotniczych tradycji Wielkopolski" Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984 r., ilustracje miedzy s. 48-49.
Natomiast drugi dokument odnoszący się do lewicy jest zachowanym plakatem informującym poznańskie środowiska robotnicze o zorganizowanych przez PPS imprezach kulturalnych w marcu 1921 roku. Dowodzi on, że wielkopolscy socjaliści oprócz codziennej walki o poprawę życia klasy robotniczej, potrafili także twórczo organizować jej czas (na plakacie Polska Partia Socjalistyczna zapraszała na "Wielką zabawę ludową" połączoną przedstawieniem teatralnym pt. "Karpaccy górale").
Źródło: "Z robotniczych tradycji Wielkopolski" Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984 r., ilustracje miedzy s. 48-49.
czwartek, 19 lutego 2015
Jak lokalna "endecka" prasa widziała gnieźnieńskich socjalistów?
O tym, że socjalistyczny "Tygodnik Ludowy" dość krótko ukazywał się w Gnieźnie już informowaliśmy. Tymczasem przez lata w mieście był wydawany dziennik "Lech. Gazeta Gnieźnieńska" określający sam siebie jako "Codzienne pismo polityczne dla wszystkich stanów", mimo, że z jego lektury można wywnioskować poparcie dla prawicowych wartości bliskich endecji (Narodowej Demokracji). Natomiast jak były tam traktowane lewicowe idee, najlepiej świadczą opisy wystąpień socjalistycznych działaczy podczas wiecu dotyczącego wyborów gminnych z 20 sierpnia 1921 roku:
Fragment dotyczący Stefana Żaka:
"Zaraz też po dr Rabskim zabrał głos pan Żak, którego przemówienie miało typowy charakter demagogiczny. Było ono jednym pasmem inwektyw na Radę miejską, Magistrat i prezydenta miasta, tak, że nawet przewodniczący musiał powołać mówcę do porządku, gdy tenże pod adresem radnych używał takich wyrażeń jak "mamuty", "wystrugane lalki kiwające na każde zawołanie" itd. W oczach p. Żaka cała Rada miejska jest zmową ludzi bez charakteru, którzy tylko o tem myślą, jakby ten biedny naród najwięcej gnębić. Podług pana Żaka to Radni nic więcej nie robią, tylko przyjmują delegacje i objadają się na koszt miasta w Hotelu Francuskim. Rada miejska i Magistrat są temu winni, że w mieście panuje brak mieszkań, że wielu robotników nie ma zajęcia i że na ulicy spotyka się żebraków. Pan Żak od razu pobudowałby na gruncie miejskim domy, bo za grunt miasto nie płaci, zaciągnąłby od państwa miliardowe pożyczki na rozpoczęcie robót publicznych na wielka skalę, a la rząd Moraczewskiego, który kazał robotnikom przelewać z pustego w próżne i hojnie im za to płacił jednym słowem, p. Żak stworzyłby od jednego zamachu raj na ziemi, oczywiście tylko dla tych, którzyby na ślepo wierzyli w jego misję proroczą jaką ma do spełnienia na tej ziemi".
Fragment o Stanisławie Wierbińskim:
"Ale na tem się jeszcze nie kończy przegląd mężów stanu "Republiki Gnieźnieńskiej, na ostatku wysunięto najcięższy kaliber w postaci p. Wierbińskiego, powszechnie znanego i szanującego się w mieście naszem apostoła socjalistycznego. Ten mąż byle gdzie nie występuje. Ostatni jego występ, wskutek którego się okrył sławą, datuje z dnia pobytu Naczelnika Państwa w Gnieźnie, tj. dnia 27 października 1919 r. (Marszałek w Wielkopolsce) P. Wierbiński też skwapliwie nawiązał do tego faktu historycznego i skonstatował gromowym głosem, że nie przedstawiał Józefowi Piłsudskiemu swych adherentów słowami: "oto jest motłoch gnieźnieński, który zdobył itd.", jak to po wyjeździe Naczelnika "Lech" złośliwie zaznaczył, lecz inaczej, a mianowicie: "oto jest tzw. motłoch gnieźnieński". (...) W dalszym ciągu trzymał się p. W. tematu, bijąc mniej więcej w ten sam wielki dzwon demagogiczny co p. Żak".
Źródło: "Z wiecu N.P.R. w sprawie wyborów gminnych", artykuł W. Rzeźniackiego w "Lech. Gazeta Gnieźnieńska", nr 190 z 20 sierpnia 1921 roku, s.1.
Fragment dotyczący Stefana Żaka:
"Zaraz też po dr Rabskim zabrał głos pan Żak, którego przemówienie miało typowy charakter demagogiczny. Było ono jednym pasmem inwektyw na Radę miejską, Magistrat i prezydenta miasta, tak, że nawet przewodniczący musiał powołać mówcę do porządku, gdy tenże pod adresem radnych używał takich wyrażeń jak "mamuty", "wystrugane lalki kiwające na każde zawołanie" itd. W oczach p. Żaka cała Rada miejska jest zmową ludzi bez charakteru, którzy tylko o tem myślą, jakby ten biedny naród najwięcej gnębić. Podług pana Żaka to Radni nic więcej nie robią, tylko przyjmują delegacje i objadają się na koszt miasta w Hotelu Francuskim. Rada miejska i Magistrat są temu winni, że w mieście panuje brak mieszkań, że wielu robotników nie ma zajęcia i że na ulicy spotyka się żebraków. Pan Żak od razu pobudowałby na gruncie miejskim domy, bo za grunt miasto nie płaci, zaciągnąłby od państwa miliardowe pożyczki na rozpoczęcie robót publicznych na wielka skalę, a la rząd Moraczewskiego, który kazał robotnikom przelewać z pustego w próżne i hojnie im za to płacił jednym słowem, p. Żak stworzyłby od jednego zamachu raj na ziemi, oczywiście tylko dla tych, którzyby na ślepo wierzyli w jego misję proroczą jaką ma do spełnienia na tej ziemi".
Fragment o Stanisławie Wierbińskim:
"Ale na tem się jeszcze nie kończy przegląd mężów stanu "Republiki Gnieźnieńskiej, na ostatku wysunięto najcięższy kaliber w postaci p. Wierbińskiego, powszechnie znanego i szanującego się w mieście naszem apostoła socjalistycznego. Ten mąż byle gdzie nie występuje. Ostatni jego występ, wskutek którego się okrył sławą, datuje z dnia pobytu Naczelnika Państwa w Gnieźnie, tj. dnia 27 października 1919 r. (Marszałek w Wielkopolsce) P. Wierbiński też skwapliwie nawiązał do tego faktu historycznego i skonstatował gromowym głosem, że nie przedstawiał Józefowi Piłsudskiemu swych adherentów słowami: "oto jest motłoch gnieźnieński, który zdobył itd.", jak to po wyjeździe Naczelnika "Lech" złośliwie zaznaczył, lecz inaczej, a mianowicie: "oto jest tzw. motłoch gnieźnieński". (...) W dalszym ciągu trzymał się p. W. tematu, bijąc mniej więcej w ten sam wielki dzwon demagogiczny co p. Żak".
Źródło: "Z wiecu N.P.R. w sprawie wyborów gminnych", artykuł W. Rzeźniackiego w "Lech. Gazeta Gnieźnieńska", nr 190 z 20 sierpnia 1921 roku, s.1.
wtorek, 20 stycznia 2015
Jędrzej Moraczewski, cz.3 [ostatnia]
I dla odmiany, już zamiast notek związanych z Powstaniem Wlkp., publikujemy ostatnią część bogatej, fascynującej i ważnej biografii urodzonego w Trzemesznie niedaleko Gniezna, Jędrzeja Moraczewskiego:
"W 1919 r. państwo Moraczewscy zakupili w Sulejówku dom, który nazwano „Siedzibą” i stali się sąsiadami Piłsudskiego.
W 1922 r. Jędrzej ponownie uzyskał mandat poselski. Był czołową postacią nieformalnego sojuszu „piłsudczyków”, przygotowującego powrót Marszałka do polityki i armii. Jesienią 1924 r. Moraczewski został wicepremierem i ministrem pracy w ponadpartyjnym rządzie A. Skrzyńskiego. Jego partia, PPS, poparła przewrót majowy, a on sam miał decydujący wpływ na strajk kolejarzy, istotny dla powodzenia planów Piłsudskiego. Jesienią 1926 r. w sanacyjnym rządzie objął funkcję ministra robót publicznych. Wywołało to kryzys w PPS-ie, który przechodził właśnie do opozycji. Moraczewskiego wykluczono z szeregów ugrupowania, on zaś zachował się honorowo, składając mandat poselski.
Wcześniej zadeklarowany demokrata, uznał, że przewrót majowy i jego konsekwencje nie są ograniczeniem demokracji, lecz jej wzmocnieniem. Moraczewski uważał, że Piłsudski położył kres walce partykularnych interesów stronnictw politycznych, a władza od tej pory zaczęła służyć całemu społeczeństwu. Przekonywał, że nadrzędną wartością jest państwo. Silny, „ponadklasowy” rząd oznaczał wedle niego, że Polska weszła na drogę ku socjalizmowi, czego PPS nie potrafiła osiągnąć.
Piastowanie funkcji ministra robót publicznych wspominał tak: „Odbudowałem zniszczone w czasie wojny /.../ budynki wiejskie na kresach wschodnich /.../, dokończyłem /.../ odbudowy kresów zachodnich i reszty Polski, uporządkowałem szosy, drogi, mosty kolejowe, ruszyłem regulację rzek /.../, zacząłem prace nad osuszeniem Polesia, /.../ wybudowałem szereg gmachów szkolnych /.../”.
Domagał się budowy tanich mieszkań dla robotników – wykorzystując państwowe środki „należy sprawę tak pokierować, aby każda rodzina robotnicza miała możliwość zamieszkania przynajmniej dwóch izb”. Nalegał też na przyspieszenie elektryfikacji kraju – pozyskał inwestora, amerykańską firmę Harriman, choć był niechętny kapitałowi zagranicznemu. Zajadłą krytykę obu pomysłów prowadziły warstwy posiadające, liberalna frakcja sanacji, endecja i obóz ziemiański. Zniechęcony, we wrześniu 1929 r. złożył dymisję. Gdy zaproponowano mu intratne stanowisko w radzie nadzorczej Stoczni Gdańskiej, z udziałem kapitału angielskiego, odparł, że nie będzie „na służbie zagranicznych szakali okradających Polskę”.
21 maja 1931 r., po kilku miesiącach przygotowań, odbył się kongres Związku Związków Zawodowych. Oznaczał on konsolidację kilku związków prosanacyjnych, łącznie zrzeszających 160 tys. pracowników. Jędrzej Moraczewski stanął na czele tej organizacji.
Wymógł formalną niezależność Związku od BBWR, a zwłaszcza jego apolityczny charakter. Uważał, że silne więzy związków z partiami szkodzą zarówno interesowi robotników, jak i państwu. Wierząc, że działania sanacji służą dobru społeczeństwa, przekonywał, że w Polsce nie ma sprzeczności między interesem klasy robotniczej a interesem państwa. Zamiast hasła „proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”, propagował inne: „proletariusze polscy, łączcie się”. W jego wizji, zjednoczeni robotnicy są siłą wspierającą rząd we wdrażaniu prospołecznych reform, wbrew naciskom warstw posiadających. Krytycznie oceniał natomiast strajki. Zamiast nich promował arbitraż – państwo powinno wspierać pracowników w sporach z właścicielami przedsiębiorstw.
Apogeum rozwoju ZZZ był rok 1934, gdy zrzeszał niemal 200 tys. pracowników. Siła ZZZ bazowała m.in. na dyskretnym wsparciu przez sanację, ale jednocześnie Moraczewski zachowywał niezależność Związku i krytykował niedostateczne reformy społeczne. Doprowadziło to wkrótce do inspirowanych przez obóz rządzący frond i rozłamów w ZZZ. Krytykowanie strajków spotkało się zaś z niechęcią robotników, zwłaszcza w momentach kryzysów gospodarczych. Organizacja stale traciła członków i wpływy.
Śmierć Piłsudskiego przerwała więź Moraczewskiego z sanacją. Negatywnie oceniał rosnące wpływy warstw posiadających na obóz rządzący i postępujące ograniczanie swobód obywatelskich. Poparł związany z lewicą sanacyjną rząd Kościałowskiego, ale ten nie przetrwał długo. Tymczasem Moraczewski ewoluował w lewo. Uważał, że wyczerpaniu uległy siły twórcze kapitalizmu. Już w 1932 r. pisał: „Obecne trudności życia gospodarczego są kryzysem ustroju społecznego”. Położona między sowiecką Rosją a hitlerowskimi Niemcami, Polska może wyjść z zagrożenia obronną ręką tylko poprzez planowy wysiłek na rzecz gruntownych przeobrażeń społecznych. Domagał się gospodarczej autarkii, opartej na rozwiniętym sektorze państwowym. Postulował nacjonalizację banków i wielkiego przemysłu, reformę rolną, przywrócenie swobód obywatelskich, pracowniczy nadzór nad zakładami itp.
W połowie lat 30. zbliżył się do ideologii syndykalistycznej. To świat pracy, zorganizowany w związkach zawodowych, miał być głównym podmiotem życia państwowego. Moraczewski dokonał też rehabilitacji strajku. Inspirując się teoretykiem syndykalizmu, Sorelem, zaczął głosić hasła strajku jako broni politycznej, omijającej słabości demokracji parlamentarnej. Twierdził, że „bronią naszą nie jest kartka wyborcza, lecz akcja bezpośrednia”.
Na zjeździe legionistów w 1939 r. wraz z grupą „starych piłsudczyków” domagał się od rządu powrotu do „starych haseł /.../ których realizacja miała doprowadzić do budowy Polski Ludowej”. Jedna z gazet stwierdziła: „Moraczewski zawędrował bardziej na lewo jak PPS”.
Wybuch II wojny światowej zastał go w wieku 69 lat. Angażował się w prace lokalnej spółdzielni spożywców, współpracował z konspiracyjnym Związkiem Syndykalistów Polskich, założonym przez działaczy ZZZ.
Wojna nie oszczędziła Moraczewskich. Syn Adam został przez hitlerowców zamęczony w Auschwitz, córkę Wandę aresztowano na Pawiaku, gdzie zmarła. 5 sierpnia 1944 r., podczas walk o Sulejówek, zabłąkana kula radzieckiego żołnierza przebiła drewnianą ścianę domu i trafiła Jędrzeja Moraczewskiego w krtań. Zmarł natychmiast.
Źródło: Fragment życiorysu Jędrzeja Moraczewskiego pochodzi z tekstu Remigiusza Okraski zamieszczonego na stronie internetowej Polskiego Radia.
"W 1919 r. państwo Moraczewscy zakupili w Sulejówku dom, który nazwano „Siedzibą” i stali się sąsiadami Piłsudskiego.
W 1922 r. Jędrzej ponownie uzyskał mandat poselski. Był czołową postacią nieformalnego sojuszu „piłsudczyków”, przygotowującego powrót Marszałka do polityki i armii. Jesienią 1924 r. Moraczewski został wicepremierem i ministrem pracy w ponadpartyjnym rządzie A. Skrzyńskiego. Jego partia, PPS, poparła przewrót majowy, a on sam miał decydujący wpływ na strajk kolejarzy, istotny dla powodzenia planów Piłsudskiego. Jesienią 1926 r. w sanacyjnym rządzie objął funkcję ministra robót publicznych. Wywołało to kryzys w PPS-ie, który przechodził właśnie do opozycji. Moraczewskiego wykluczono z szeregów ugrupowania, on zaś zachował się honorowo, składając mandat poselski.
Wcześniej zadeklarowany demokrata, uznał, że przewrót majowy i jego konsekwencje nie są ograniczeniem demokracji, lecz jej wzmocnieniem. Moraczewski uważał, że Piłsudski położył kres walce partykularnych interesów stronnictw politycznych, a władza od tej pory zaczęła służyć całemu społeczeństwu. Przekonywał, że nadrzędną wartością jest państwo. Silny, „ponadklasowy” rząd oznaczał wedle niego, że Polska weszła na drogę ku socjalizmowi, czego PPS nie potrafiła osiągnąć.
Piastowanie funkcji ministra robót publicznych wspominał tak: „Odbudowałem zniszczone w czasie wojny /.../ budynki wiejskie na kresach wschodnich /.../, dokończyłem /.../ odbudowy kresów zachodnich i reszty Polski, uporządkowałem szosy, drogi, mosty kolejowe, ruszyłem regulację rzek /.../, zacząłem prace nad osuszeniem Polesia, /.../ wybudowałem szereg gmachów szkolnych /.../”.
Domagał się budowy tanich mieszkań dla robotników – wykorzystując państwowe środki „należy sprawę tak pokierować, aby każda rodzina robotnicza miała możliwość zamieszkania przynajmniej dwóch izb”. Nalegał też na przyspieszenie elektryfikacji kraju – pozyskał inwestora, amerykańską firmę Harriman, choć był niechętny kapitałowi zagranicznemu. Zajadłą krytykę obu pomysłów prowadziły warstwy posiadające, liberalna frakcja sanacji, endecja i obóz ziemiański. Zniechęcony, we wrześniu 1929 r. złożył dymisję. Gdy zaproponowano mu intratne stanowisko w radzie nadzorczej Stoczni Gdańskiej, z udziałem kapitału angielskiego, odparł, że nie będzie „na służbie zagranicznych szakali okradających Polskę”.
21 maja 1931 r., po kilku miesiącach przygotowań, odbył się kongres Związku Związków Zawodowych. Oznaczał on konsolidację kilku związków prosanacyjnych, łącznie zrzeszających 160 tys. pracowników. Jędrzej Moraczewski stanął na czele tej organizacji.
Wymógł formalną niezależność Związku od BBWR, a zwłaszcza jego apolityczny charakter. Uważał, że silne więzy związków z partiami szkodzą zarówno interesowi robotników, jak i państwu. Wierząc, że działania sanacji służą dobru społeczeństwa, przekonywał, że w Polsce nie ma sprzeczności między interesem klasy robotniczej a interesem państwa. Zamiast hasła „proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”, propagował inne: „proletariusze polscy, łączcie się”. W jego wizji, zjednoczeni robotnicy są siłą wspierającą rząd we wdrażaniu prospołecznych reform, wbrew naciskom warstw posiadających. Krytycznie oceniał natomiast strajki. Zamiast nich promował arbitraż – państwo powinno wspierać pracowników w sporach z właścicielami przedsiębiorstw.
Apogeum rozwoju ZZZ był rok 1934, gdy zrzeszał niemal 200 tys. pracowników. Siła ZZZ bazowała m.in. na dyskretnym wsparciu przez sanację, ale jednocześnie Moraczewski zachowywał niezależność Związku i krytykował niedostateczne reformy społeczne. Doprowadziło to wkrótce do inspirowanych przez obóz rządzący frond i rozłamów w ZZZ. Krytykowanie strajków spotkało się zaś z niechęcią robotników, zwłaszcza w momentach kryzysów gospodarczych. Organizacja stale traciła członków i wpływy.
Śmierć Piłsudskiego przerwała więź Moraczewskiego z sanacją. Negatywnie oceniał rosnące wpływy warstw posiadających na obóz rządzący i postępujące ograniczanie swobód obywatelskich. Poparł związany z lewicą sanacyjną rząd Kościałowskiego, ale ten nie przetrwał długo. Tymczasem Moraczewski ewoluował w lewo. Uważał, że wyczerpaniu uległy siły twórcze kapitalizmu. Już w 1932 r. pisał: „Obecne trudności życia gospodarczego są kryzysem ustroju społecznego”. Położona między sowiecką Rosją a hitlerowskimi Niemcami, Polska może wyjść z zagrożenia obronną ręką tylko poprzez planowy wysiłek na rzecz gruntownych przeobrażeń społecznych. Domagał się gospodarczej autarkii, opartej na rozwiniętym sektorze państwowym. Postulował nacjonalizację banków i wielkiego przemysłu, reformę rolną, przywrócenie swobód obywatelskich, pracowniczy nadzór nad zakładami itp.
W połowie lat 30. zbliżył się do ideologii syndykalistycznej. To świat pracy, zorganizowany w związkach zawodowych, miał być głównym podmiotem życia państwowego. Moraczewski dokonał też rehabilitacji strajku. Inspirując się teoretykiem syndykalizmu, Sorelem, zaczął głosić hasła strajku jako broni politycznej, omijającej słabości demokracji parlamentarnej. Twierdził, że „bronią naszą nie jest kartka wyborcza, lecz akcja bezpośrednia”.
Na zjeździe legionistów w 1939 r. wraz z grupą „starych piłsudczyków” domagał się od rządu powrotu do „starych haseł /.../ których realizacja miała doprowadzić do budowy Polski Ludowej”. Jedna z gazet stwierdziła: „Moraczewski zawędrował bardziej na lewo jak PPS”.
Wybuch II wojny światowej zastał go w wieku 69 lat. Angażował się w prace lokalnej spółdzielni spożywców, współpracował z konspiracyjnym Związkiem Syndykalistów Polskich, założonym przez działaczy ZZZ.
Wojna nie oszczędziła Moraczewskich. Syn Adam został przez hitlerowców zamęczony w Auschwitz, córkę Wandę aresztowano na Pawiaku, gdzie zmarła. 5 sierpnia 1944 r., podczas walk o Sulejówek, zabłąkana kula radzieckiego żołnierza przebiła drewnianą ścianę domu i trafiła Jędrzeja Moraczewskiego w krtań. Zmarł natychmiast.
Źródło: Fragment życiorysu Jędrzeja Moraczewskiego pochodzi z tekstu Remigiusza Okraski zamieszczonego na stronie internetowej Polskiego Radia.
Raz jeszcze o kolejarzach - tym razem w "Tygodniku Ludowym"! [Powstanie Wlkp.]
Po informacjach dotyczących masakry demonstracji kolejarzy 26 kwietnia 1920 roku, które pojawiły się m.in. w "Robotniku" - udało nam się w końcu dotrzeć do relacji z tego wydarzenia w "Tygodniku Ludowym", która została utrwalona na stronie internetowej anarchistów z poznańskiego Rozbratu:
Artykuł "Zbrodnia" zamieszczony w "Tygodniku Ludowym", Poznań, 1920 nr 17,
"Dzień 26 kwietnia pozostanie czarnym dniem na kartach historii naszego miasta, bo oto w dniu tym polała się krew bratnia na ulicach Poznania, serdeczna krew naszych towarzyszy robotników, stających w obronie słusznych swoich praw. Powód zajść i przebieg ich był następujący: Pracownicy kolejowi w Poznaniu, już od szeregu miesięcy domagali słusznie im się należących, bo przez Sejm uchwalonych dodatków drożyźnianych. Zbyt długie przeciąganie tej sprawy wywołało zrozumiałe zniecierpliwienie. Korzystając z bytności ministra kolei Bartna (1) w Poznaniu, udała się w niedzielę 25 kwietnia delegacja kolejarzy do tegoż, przedstawiając swoje żądania, które atoli ze względu na wyżej wspomniany opór naszego dzielnicowego ministerium nie zostały w myśl życzeń robotników uwzględnione. Gdy następnego dnia, tj. w poniedziałek 26 kwietnia rano, ogół pracowników kolejowych o tym się dowiedział, wywołało to jeszcze większe wzburzenie i w rezultacie odruchowo wszyscy pracownicy warsztatowi, a za nimi i w ruchu, porzucili pracę i w manifestacyjnym pochodzie w liczbie około 3000 ludzi udali się przed Zamek, chcąc zadokumentować, że za stawionymi żądaniami stoi twardo cały ogół pracowników.
Pan minister Seyda (2) przyjął delegację, która prosiła go, ażeby wobec wielkiego wzburzenia zebranych na dziedzińcu zamkowym robotników zechciał bodaj z balkonu słów parę do nich przemówić, któremu tę żądaniu atoli p. minister odmówił. Przyrzekł jedynie przyjęcie o godz. 1 w poł[udnie] delegacji, celem wszczęcia na nowo przerwanych wczoraj rokowań.
Tym małym zupełnie ustępstwem zadowolili się na razie robotnicy i udali się z powrotem do warsztatów, postanowiwszy odczekać wyniku pertraktacji, dając tym samym dowód wysokiej subordynacji organizacyjnej i rozważnego traktowania sprawy. Zamówiona przez p. Seydę delegacja atoli wyczekiwała daremnie na przyjęcie, co gdy ogół przez specjalnego posłańca się dowiedział wywołało zrozumiałe rozgoryczenie i spowodowało ponowny pochód pod Zamek. Na tę chwilę, zdaje się, władze wyczekiwały, właśnie wtenczas, bowiem dopiero przyjęto delegację robotniczą i zaczęto z nią pertraktować po to, ażeby żądania robotników przyjąć, ale dopiero wówczas, gdy na ulicy rozległy się pierwsze strzały.
Ponownemu pochodowi kolejarzy przeciwstawił się bowiem tuż przed zamkiem silny oddział policji uzbrojony w karabiny, pod osobistym dowództwem p. prezydenta policji, Rzepeckiego (3), W pewnym momencie, gdy tłum zbyt nacierał, pragnąc się dostać na dziedziniec zamkowy [...] (4)
W pierwszym momencie tłum cofnął się przestraszony i rozproszony, a policja zaczęła zbierać ofiary [...] (4)
Gdy atoli tłum ochłonął z tego pierwszego wrażenia i zaczął przyjmować postawę coraz to groźniejszą, wówczas policja cofnęła się na dziedziniec zamkowy i zamknąwszy bramy, oddzieliła się od tłumu żelaznym ogrodzeniem, idącym wokół zamku. Tłum tymczasem rósł coraz to więcej, a gdy ambulans sanitarny nadjechał po poległych, wówczas kolejarze wzięli jednego z zabitych na mary i zanieśli wśród groźnych okrzyków przed Zamek, skąd następnie ruszyli do miasta, demonstrując po drodze przed prezydium policji, gdzie powybijano szyby. Wskutek powstałego zamętu, a zwłaszcza zupełnego sparaliżowania jakiejkolwiek akcji ze strony policji, większość której uwięzioną po prostu była na dziedzińcu zamkowym, zaczęły naturalnie działać jak zwykle w takich, razach, różne ciemne elementy, tak że sytuacja stawała sit z godziny na godzinę groźniejsza. Wieczorem ogłoszono stan wyjątkowy, wojsko - zachowując się dotąd biernie, uchwyciło sprawę w swoje ręce i zdołało w kilku godzinach sytuację tak opanować, że następnego dnia już do żadnych dalszych wykroczeń nie przyszło. Ogólna liczba zabitych wynosi 7, rannych 10, podług dotychczasowego stwierdzenia.
Taki był mniej więcej przebieg stwierdzenia tych bolesnych wypadków poniedziałkowych. (...)
1) Kazimierz Bartel (1882 - 1941), profesor Politechniki Lwowskiej, polityk, w 1920 r. minister komunikacji.
2) Władysław Seyda (1863 -1939), prawnik, działacz endecji, "byłej Dzielnicy Pruskiej w latach 1919 - 1920.
3) Karol Rzepecki {1865 -1931) działacz endecki, księgarz, publicysta. W okresie tym pełnił obowiązki komisarza policji w Poznaniu (z niemieckiego - prezydent policji). Po zajściach kwietniowych specjalny Trybunał Administracyjny usprawiedliwił postępowanie Rzepeckiego, lecz ogólnie oburzenie było tak wielkie, iż zarówno Rzepecki, jak i minister Seyda musieli opuścić swe stanowiska.
4) Biała plama po konfiskacie.
Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org
Artykuł "Zbrodnia" zamieszczony w "Tygodniku Ludowym", Poznań, 1920 nr 17,
"Dzień 26 kwietnia pozostanie czarnym dniem na kartach historii naszego miasta, bo oto w dniu tym polała się krew bratnia na ulicach Poznania, serdeczna krew naszych towarzyszy robotników, stających w obronie słusznych swoich praw. Powód zajść i przebieg ich był następujący: Pracownicy kolejowi w Poznaniu, już od szeregu miesięcy domagali słusznie im się należących, bo przez Sejm uchwalonych dodatków drożyźnianych. Zbyt długie przeciąganie tej sprawy wywołało zrozumiałe zniecierpliwienie. Korzystając z bytności ministra kolei Bartna (1) w Poznaniu, udała się w niedzielę 25 kwietnia delegacja kolejarzy do tegoż, przedstawiając swoje żądania, które atoli ze względu na wyżej wspomniany opór naszego dzielnicowego ministerium nie zostały w myśl życzeń robotników uwzględnione. Gdy następnego dnia, tj. w poniedziałek 26 kwietnia rano, ogół pracowników kolejowych o tym się dowiedział, wywołało to jeszcze większe wzburzenie i w rezultacie odruchowo wszyscy pracownicy warsztatowi, a za nimi i w ruchu, porzucili pracę i w manifestacyjnym pochodzie w liczbie około 3000 ludzi udali się przed Zamek, chcąc zadokumentować, że za stawionymi żądaniami stoi twardo cały ogół pracowników.
Pan minister Seyda (2) przyjął delegację, która prosiła go, ażeby wobec wielkiego wzburzenia zebranych na dziedzińcu zamkowym robotników zechciał bodaj z balkonu słów parę do nich przemówić, któremu tę żądaniu atoli p. minister odmówił. Przyrzekł jedynie przyjęcie o godz. 1 w poł[udnie] delegacji, celem wszczęcia na nowo przerwanych wczoraj rokowań.
Tym małym zupełnie ustępstwem zadowolili się na razie robotnicy i udali się z powrotem do warsztatów, postanowiwszy odczekać wyniku pertraktacji, dając tym samym dowód wysokiej subordynacji organizacyjnej i rozważnego traktowania sprawy. Zamówiona przez p. Seydę delegacja atoli wyczekiwała daremnie na przyjęcie, co gdy ogół przez specjalnego posłańca się dowiedział wywołało zrozumiałe rozgoryczenie i spowodowało ponowny pochód pod Zamek. Na tę chwilę, zdaje się, władze wyczekiwały, właśnie wtenczas, bowiem dopiero przyjęto delegację robotniczą i zaczęto z nią pertraktować po to, ażeby żądania robotników przyjąć, ale dopiero wówczas, gdy na ulicy rozległy się pierwsze strzały.
Ponownemu pochodowi kolejarzy przeciwstawił się bowiem tuż przed zamkiem silny oddział policji uzbrojony w karabiny, pod osobistym dowództwem p. prezydenta policji, Rzepeckiego (3), W pewnym momencie, gdy tłum zbyt nacierał, pragnąc się dostać na dziedziniec zamkowy [...] (4)
W pierwszym momencie tłum cofnął się przestraszony i rozproszony, a policja zaczęła zbierać ofiary [...] (4)
Gdy atoli tłum ochłonął z tego pierwszego wrażenia i zaczął przyjmować postawę coraz to groźniejszą, wówczas policja cofnęła się na dziedziniec zamkowy i zamknąwszy bramy, oddzieliła się od tłumu żelaznym ogrodzeniem, idącym wokół zamku. Tłum tymczasem rósł coraz to więcej, a gdy ambulans sanitarny nadjechał po poległych, wówczas kolejarze wzięli jednego z zabitych na mary i zanieśli wśród groźnych okrzyków przed Zamek, skąd następnie ruszyli do miasta, demonstrując po drodze przed prezydium policji, gdzie powybijano szyby. Wskutek powstałego zamętu, a zwłaszcza zupełnego sparaliżowania jakiejkolwiek akcji ze strony policji, większość której uwięzioną po prostu była na dziedzińcu zamkowym, zaczęły naturalnie działać jak zwykle w takich, razach, różne ciemne elementy, tak że sytuacja stawała sit z godziny na godzinę groźniejsza. Wieczorem ogłoszono stan wyjątkowy, wojsko - zachowując się dotąd biernie, uchwyciło sprawę w swoje ręce i zdołało w kilku godzinach sytuację tak opanować, że następnego dnia już do żadnych dalszych wykroczeń nie przyszło. Ogólna liczba zabitych wynosi 7, rannych 10, podług dotychczasowego stwierdzenia.
Taki był mniej więcej przebieg stwierdzenia tych bolesnych wypadków poniedziałkowych. (...)
1) Kazimierz Bartel (1882 - 1941), profesor Politechniki Lwowskiej, polityk, w 1920 r. minister komunikacji.
2) Władysław Seyda (1863 -1939), prawnik, działacz endecji, "byłej Dzielnicy Pruskiej w latach 1919 - 1920.
3) Karol Rzepecki {1865 -1931) działacz endecki, księgarz, publicysta. W okresie tym pełnił obowiązki komisarza policji w Poznaniu (z niemieckiego - prezydent policji). Po zajściach kwietniowych specjalny Trybunał Administracyjny usprawiedliwił postępowanie Rzepeckiego, lecz ogólnie oburzenie było tak wielkie, iż zarówno Rzepecki, jak i minister Seyda musieli opuścić swe stanowiska.
4) Biała plama po konfiskacie.
Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org
wtorek, 13 stycznia 2015
Walki powstańcze w Gnieźnie i zaangażowanie gnieźnieńskich socjalistów [Powstanie Wlkp.]
Kilka słów o tym, że o niepodległość Wielkopolski walczyli także w Gnieźnie ludzie, którzy w grodzie Lecha nie mają tablic upamiętniających ich zaangażowanie oraz są pomijani w corocznych prawicowych rekonstrukcjach historycznych:
"W sobotę 28 grudnia gnieźnieńskie urzędy pracowały normalnie. Zbliżał się wieczór. Do landratury, gdzie przebywał Kittel przybyli Szaliński i Słabędzki. Mieli oni pretensje do zachowawczej postawy komendanta. Po ożywionej dyskusji rozmówcy wyruszyli zorientować się w sytuacji jaka panuje w mieście. Tymczasem do Gniezna przyjechał samochodem z Poznania sierż. Piotr Walczak, członek tamtejszej Rady Robotniczo – Żołnierskiej. Zatrzymał się on pod domem Bolesława Kasprowicza (przy dzisiejszej ul. Chrobrego). Niespodziewanego gościa szybko otoczyło wielu gnieźnian. Walczak gorąco nawoływał do natychmiastowego opanowania koszar. Wkrótce pojawił się tutaj Kittel, Stefan Żak (socjalista – piłsudczyk), Stanisław Wierbiński (działacz PPS) i mecenas Zygmunt Karpiński. W kamienicy Kasprowiczów rozgorzała dyskusja, w wyniku której podjęto decyzję o zajęciu koszar piechoty (przy dzisiejszej ul. Sobieskiego). Walczak, Kittel, Żak i Wierbiński wsiedli do samochodu i ruszyli w kierunku niemieckich zabudowań wojskowych. Za nimi pociągnęła rzesza ludzi, do której dołączali się przypadkowi przechodnie".
Źródło: „Wybuch Powstania Wielkopolskiego w Gnieźnie”, tekst Michała Muraszko na portalu www.piastowskakorona.pl
"W sobotę 28 grudnia gnieźnieńskie urzędy pracowały normalnie. Zbliżał się wieczór. Do landratury, gdzie przebywał Kittel przybyli Szaliński i Słabędzki. Mieli oni pretensje do zachowawczej postawy komendanta. Po ożywionej dyskusji rozmówcy wyruszyli zorientować się w sytuacji jaka panuje w mieście. Tymczasem do Gniezna przyjechał samochodem z Poznania sierż. Piotr Walczak, członek tamtejszej Rady Robotniczo – Żołnierskiej. Zatrzymał się on pod domem Bolesława Kasprowicza (przy dzisiejszej ul. Chrobrego). Niespodziewanego gościa szybko otoczyło wielu gnieźnian. Walczak gorąco nawoływał do natychmiastowego opanowania koszar. Wkrótce pojawił się tutaj Kittel, Stefan Żak (socjalista – piłsudczyk), Stanisław Wierbiński (działacz PPS) i mecenas Zygmunt Karpiński. W kamienicy Kasprowiczów rozgorzała dyskusja, w wyniku której podjęto decyzję o zajęciu koszar piechoty (przy dzisiejszej ul. Sobieskiego). Walczak, Kittel, Żak i Wierbiński wsiedli do samochodu i ruszyli w kierunku niemieckich zabudowań wojskowych. Za nimi pociągnęła rzesza ludzi, do której dołączali się przypadkowi przechodnie".
Źródło: „Wybuch Powstania Wielkopolskiego w Gnieźnie”, tekst Michała Muraszko na portalu www.piastowskakorona.pl
Powstanie Wielkopolskie - geneza i początki [Powstanie Wlkp.]
Tak jak wspominaliśmy - grudzień zapoczątkował wpisy przywołujące Powstanie Wielkopolskie, które wybuchło w naszym regionie. Dziś będzie pokrótce o genezie i początkach tego zrywu:
"Jesienią 1918 r. siła militarna państw centralnych została złamana. W krajach tych do głosu doszły siły rewolucyjne i tendencje ośrodkowe. W październiku rozpadły się Austro-Węgry i ludność polska Galicji uzyskała swobodę działania. Na przełomie października i listopada wrzenie rewolucyjne ogarnęło Niemcy. W pierwszym tygodniu listopada 1918 r. obalono wszystkie dynastie niemieckie. W dniu 9 XI przewrotu dokonano w Berlinie. Masy robotnicze opanowały ulice, a cesarz Wilhelm II Hohenzollern zbiegł do Holandii. W całych Niemczech tworzono - na wzór Rosji - rady robotników, żołnierzy i chłopów".
I dalej:
"Jednakże, w przeciwieństwie do Rosji, rewolucja burżuazyjno-demokratyczna w Niemczech nie przerosła w proletariacką rewolucję socjalistyczną. W radach dominującą pozycję zajęli działacze SPD, którzy występowali konsekwentnie przeciw dalszym przemianom rewolucyjnym".
Tymczasem w Wielkopolsce:
"Już od połowy roku 1918 znaczna część żołnierzy pochodzenia polskiego dezerterowała z armii niemieckiej, ukrywała się w Wielkopolsce, gromadziła broń i przygotowywała do ostatecznej rozprawy z zaborcą. Robotnicy polscy wzięli aktywny udział w tworzeniu i działalności rad robotników i żołnierzy. [...] na terenie samego Poznania już w dniu 9 XI 1918 r. powstała tu Rada Żołnierska z socjaldemokratą Augustem Twachtmannem na czele. Twachtmann odegrał wybitną rolę w sparaliżowaniu antypolskich dążeń nacjonalistów i militarystów niemieckich. Powstała tu też samodzielna Rada Robotnicza; z 12 jej członków 5 należało do SPD lub PPS. Po połączeniu obu tych rad w dniu 10 XI, wiodącą role odgrywali nadal socjaldemokraci z Twachtmannem na czele. Rada Robotników i Żołnierzy w Poznaniu popierała dążenie ludności polskiej do równouprawnienia. W Gnieźnie wiceprzewodniczącym Rady Robotniczej był socjalista S. Wierbiński, w Rawiczu wiodącą rolę odegrał w niej socjaldemokrata Max Niederlich".
W końcu w samym Powstaniu Wlkp.:
"Decydującą rolę w walce zbrojnej odegrały masy robotników, żołnierzy i chłopów, szczególnie tych, którzy przeszli twardą szkołę wojenną w armii niemieckiej. Było wśród nich wielu socjalistów, którzy w chwili rozpadu starego systemu, masowo wracali z różnych stron do swych rodzin w Wielkopolsce. [...] Problemy składu socjalnego i politycznego uczestników powstania nie zostały dotąd szczegółowo zbadane. Nie ulega jednak wątpliwości, że miało ono ludowy, plebejski charakter, że brało w nim udział wielu socjalistów".
Źródło: "Zarys historii ruchu robotniczego w Wielkopolsce", praca zbiorowa pod redakcją Antoniego Czubińskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1978 r., s.115-117.
"Jesienią 1918 r. siła militarna państw centralnych została złamana. W krajach tych do głosu doszły siły rewolucyjne i tendencje ośrodkowe. W październiku rozpadły się Austro-Węgry i ludność polska Galicji uzyskała swobodę działania. Na przełomie października i listopada wrzenie rewolucyjne ogarnęło Niemcy. W pierwszym tygodniu listopada 1918 r. obalono wszystkie dynastie niemieckie. W dniu 9 XI przewrotu dokonano w Berlinie. Masy robotnicze opanowały ulice, a cesarz Wilhelm II Hohenzollern zbiegł do Holandii. W całych Niemczech tworzono - na wzór Rosji - rady robotników, żołnierzy i chłopów".
I dalej:
"Jednakże, w przeciwieństwie do Rosji, rewolucja burżuazyjno-demokratyczna w Niemczech nie przerosła w proletariacką rewolucję socjalistyczną. W radach dominującą pozycję zajęli działacze SPD, którzy występowali konsekwentnie przeciw dalszym przemianom rewolucyjnym".
Tymczasem w Wielkopolsce:
"Już od połowy roku 1918 znaczna część żołnierzy pochodzenia polskiego dezerterowała z armii niemieckiej, ukrywała się w Wielkopolsce, gromadziła broń i przygotowywała do ostatecznej rozprawy z zaborcą. Robotnicy polscy wzięli aktywny udział w tworzeniu i działalności rad robotników i żołnierzy. [...] na terenie samego Poznania już w dniu 9 XI 1918 r. powstała tu Rada Żołnierska z socjaldemokratą Augustem Twachtmannem na czele. Twachtmann odegrał wybitną rolę w sparaliżowaniu antypolskich dążeń nacjonalistów i militarystów niemieckich. Powstała tu też samodzielna Rada Robotnicza; z 12 jej członków 5 należało do SPD lub PPS. Po połączeniu obu tych rad w dniu 10 XI, wiodącą role odgrywali nadal socjaldemokraci z Twachtmannem na czele. Rada Robotników i Żołnierzy w Poznaniu popierała dążenie ludności polskiej do równouprawnienia. W Gnieźnie wiceprzewodniczącym Rady Robotniczej był socjalista S. Wierbiński, w Rawiczu wiodącą rolę odegrał w niej socjaldemokrata Max Niederlich".
W końcu w samym Powstaniu Wlkp.:
"Decydującą rolę w walce zbrojnej odegrały masy robotników, żołnierzy i chłopów, szczególnie tych, którzy przeszli twardą szkołę wojenną w armii niemieckiej. Było wśród nich wielu socjalistów, którzy w chwili rozpadu starego systemu, masowo wracali z różnych stron do swych rodzin w Wielkopolsce. [...] Problemy składu socjalnego i politycznego uczestników powstania nie zostały dotąd szczegółowo zbadane. Nie ulega jednak wątpliwości, że miało ono ludowy, plebejski charakter, że brało w nim udział wielu socjalistów".
Źródło: "Zarys historii ruchu robotniczego w Wielkopolsce", praca zbiorowa pod redakcją Antoniego Czubińskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1978 r., s.115-117.
Subskrybuj:
Posty (Atom)