Strony

sobota, 16 lipca 2016

Nietypowy apel o pomoc dla bezrobotnych

Jeszcze w kontekście kryzysu gospodarczego, który wybuchł w 1929 roku w Stanach Zjednoczonych, a następnie rozlał się po całym świecie i już w latach 30. dotknął Polskę, w tym Gniezno - warto odnotować pewien ciekawy fakt. Otóż przed opisywaną już na naszym blogu demonstracją bezrobotnych , problem związany z brakiem zatrudnienia wielu gnieźnianek i gnieźnian oraz wynikającym z tego ubóstwem, zauważały już w 1934 roku lokalne władze. Ówczesny, tymczasowy prezydent miasta Stanisław Wrzaliński, wystosował nawet z tego powodu okolicznościowy apel w którym wzywał bardziej zamożnych mieszkańców do dzielenia się swym dobytkiem z tymi cierpiącymi niedostatek. Poza tym nie chcąc być gołosłownym;

sam siebie stawiał w pierwszym szeregu do pomocy:
"Stać będę na ratuszu z wyciągniętą ręką, by każdy co otrzymuje miesięczną gażę, udzielał z niej na nędzę tytułem pomocy doraźnej choćby 25 groszy, by każdy kto żyje z zarobku codziennego dawał 5 groszy, komu przy zakupach należy się do wydania 1 grosz, grosz ten zostawiał dla tych, co tego grosza nie mają, a komu zbywa stare ubranie czy bielizna, niech je oddaje dla biednych."

oraz uczciwie przyznawał, że kasa miejska... świeci pustkami:
"Jedynem wyjściem byłoby dać wszystkim pracę, ale tej udzielić nie mogę, bo kasa miejska jest pusta, środki zaś, jakie posiada miasto, i tak nie wystarczą, pozostaje jedynie droga doraźnego wspomagania biednych."


Źródło: Apel tymczasowego prezydenta Gniezna Stanisława Wrzalińskiego pt. „Obywatele Miasta!” z 20 lipca 1934 r., fotografia tekstu ze zbiorów Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, dostępna także na stronie www.muzeawielkopolski.pl

środa, 15 czerwca 2016

Strajk robotników rolnych w latach 1921-1922

Jednym z większych protestów, który miał miejsce także na gnieźnieńskiej ziemi i odbył się już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości był strajk robotników rolnych. Wbrew pozorom bowiem wolny od zaborców kraj, nie stał się automatycznie szczęśliwym miejscem do życia dla wszystkich. Cały czas, szczególnie na wsiach, panowały niesprawiedliwe i archaiczne stosunki społeczne, gdzie na istniejących folwarkach dużych posiadaczy ziemskich, pracowały całe rzesze robotników rolnych. Ich strajk zaś, który wybuchł w sierpniu 1921 roku, był spowodowany złymi warunkami życia, które pogorszyła tylko inflacja przyczyniająca się do wzrostu cen towarów i spadku realnych płac. Co ważne, był to masowy bunt w Wielkopolsce ogłoszony i kierowany przez Związek Zawodowy Robotników Rolnych RP, który objął blisko 20 tysięcy osób z 560 folwarków na terenie 22 powiatów.

W gnieźnieńskiej odsłonie tego protestu wzięło udział kilkudziesięciu robotników, których dokładne liczby oscylują pomiędzy 42 aresztowanymi za akcję strajkową, a 29 oskarżonymi i skazanymi na więzienie bądź eksmisję z mieszkań za rzekome „naruszenie spokoju”. Warto dodać, że w czasie tego buntu w regionie nie brakowało radykalnych postaw. Z jednej strony bowiem robotnicy rolni stosowali niekiedy tzw. czarny strajk podczas którego nie wykonywali żadnych zajęć dla swych pracodawców, łącznie z karmieniem czy dojeniem zwierząt. Natomiast władza i obszarnicy równie brutalnie rozprawiali się z oporem czego przykładem było choćby sprowadzenie wojska do majątku w Cerekwicy, które biło strajkujących. Podsumowując, postulaty protestujących nie zostały spełnione, co tym bardziej mogło martwić, bo odsetek zatrudnionych w rolnictwie był wówczas w Wielkopolsce największy.


Źródło: „Z robotniczych tradycji Wielkopolski”, Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984 r., s.378.
„Przemiany Ziemi Gnieźnieńskiej”, lata 60. XX w.

poniedziałek, 29 lutego 2016

I gnieźnieńscy endecy krytykujący Piłsudskiego, PPS i Żydów

Wbrew dzisiejszym głosom lokalnych fanów dawnej endecji, którzy przy okazji różnych rocznic związanych z marszałkiem i naczelnikiem państwa w międzywojniu, czyli Józefem Piłsudskim - dziś zachwycają się jego postacią, polecamy poniższy fragment z rodzimego "Lecha. Gazety Gnieźnieńskiej", który prezentował zupełnie inny pogląd w 1922 roku:

"(...) oprócz tego wspierali bardzo gorliwie Belweder, bo wszak przecież przebywał tam na najważniejszym w Polsce stanowisku nacz. państwa "towarzysz Piłsudski" dawny "Ziuk" taki bowiem pseudonim nosił p. Piłsudski w okresie, kiedy to stał na czele bojówek socjalistycznych, urządzając wespół z całym szeregiem "towarzyszy" rozmaitego rodzaju napady. Toteż kiedy ten niejako duchowy wódz PPS stanął u steru władzy odrodzonej Polski, nic dziwnego, że socjaliści ugrupowali się za nim jako najwierniejsza i najtrwalsza podpora Belwederu."

"Normalne" za to zdanie wyrażał o socjalistach:

"Jeżeli rzucimy okiem na trzyletnią działalność PPS na terenie Sejmu Ustawodawczego, to musimy stwierdzić, że podobnie, jak zresztą całej lewicy, naszym socjalistom, nie przyświecał bynajmniej cel państwowy, nie chodziło im o rzeczywiste interesy kraju, o dobro Polski, lecz o to, aby stało się zadość ciasnym doktrynom partyjnym. Zasłaniając się demagogicznymi frazesami i nic nie mówiącymi formułkami opartymi na teoriach rozmaitych ojców socjalizmu, a przede wszystkim Marksa - socjaliści w swych głosowaniach, nawet w chwilach bardzo poważnych, wypowiadali sie przeciwko istotnym interesom państwa."

A oprócz tego nie stronił od antysemickiej retoryki:

"Należy z całą stanowczością stwierdzić, że stronnictwo to podobnie jak i inne ugrupowania lewicowe w całej kampanii w okresie Sejmu Ustawodawczego, szło ręka w rękę z Żydami, Niemcami, przy czym jest rzeczą wysoce charakterystyczną, że w samym łonie PPS jest bardzo dużo Żydów, co prawda zamaskowanych, mieniących się być Polakami, ale tym samym bardziej jeszcze groźnych."

Źródło: "PPS" w "Lech. Gazeta Gnieźnieńska", nr 250 z 29 października 1922 roku, s. 1.

Socjaliści w charytatywnej zbiórce "na powodzian"

Wracamy po dłuższym czasie i to od razu z dość interesującą informacją z endeckiego "Lecha" w którym to 21 października 1927 roku pojawiła się informacja o zbiórce zorganizowanej przez Magistrat i Radę Miasta na rzecz dotkniętych powodzią mieszkańców Małopolski. W opublikowanej na łamach gazety odezwie m.in. czytamy:

"Powódź w Małopolsce dotknęła ciężko naszych braci, często najbiedniejszych, zabierając im i niszcząc wszystko co posiadali.
Niesienie im pomocy moralnej i materialnej to obowiązek chwili, a rozmiar udzielonej pomocy to sprawdzian naszej dzielności narodowej i tężyzny państwowo twórczej.
System zbiórki winien być taki, aby każdy bez wyjątku miał możność wzięcia w niej udziału, a tok postępowania musi być jak najprostszy i najbardziej uprzystępniony."

Natomiast dalej dowiadujemy się o przeznaczonych na ten cel środkach z funduszów miejskich, terminach publicznych zbiórek przeprowadzanych przez Towarzystwo Urzędników Miejskich czy specjalnie uruchomionym koncie w Miejskiej Kasie Oszczędności. Co ciekawe, w okresie II RP charytatywne akcje przeprowadzały publiczne podmioty, a pod wspomnianą odezwą podpisani są m.in. wiceprzewodniczący RM Franciszek Chojecki i Stefan Żak - socjaliści wybrani wcześniej do Rady Miasta.


Źródło: "Na powodzian! Odezwa!" w "Lech. Gazeta Gnieźnieńska", nr 242 z 21 października 1927 roku, s. 3.

piątek, 15 stycznia 2016

Pocztówka powstańcza, czyli nie tylko militarna i narodowa tradycja Powstania Wielkopolskiego

Poniżej prezentujemy informacje z naszego bloga na temat mniej popularnej tradycji i faktów z Powstania Wielkopolskiego, które usystematyzowaliśmy w postaci poniższej notki. Co ważne, wpis ten pojawił się także w mediach, a pocztówka dodatkowo w różnych miejscach w sieci.

"Czy wiesz, że: Powstańcy walczyli także o godne życie"
"Otóż nie każdy wie, że ten jeden z nielicznych zwycięskich zrywów w naszym kraju, który bywa ograniczany jedynie do niepodległościowej i militarnej walki z zaborcą, miał też swój społeczno-ekonomiczny charakter. Historyk Antoni Czubiński pisze wręcz, że „(…) gdyby nie wybuch rewolucji w Niemczech, powstanie [wielkopolskie] nie mogłoby w ogóle dojść do skutku”. W istocie bowiem choćby przez zależność wynikającą z zaboru, bliskie sąsiedztwo, a przede wszystkim podobne nastroje, trudno pominąć wpływ wspomnianej rewolucji na przebieg naszego powstania. Przeważnie niemieccy robotnicy, którzy stanowili w swym kraju dużą siłę, domagali się zakończenia wojny oraz poprawy warunków bytowych. Co więcej, postulaty socjalne łączyły się tam z obaleniem monarchii Hohenzollernów, a następnie wprowadzeniem rządów republikańskich. Polacy zaś wykorzystali to zamieszanie oczywiście do odzyskania niepodległości, ale jednocześnie powstające w Wielkopolsce Rady Robotnicze i Żołnierskie wprowadzały też reformy socjalne jak np. 8-godzinny dzień pracy.
Następnie, zwykło się wspominać samych powstańców znów w kontekście militarnym jako dzielnych żołnierzy, a do tego rozwijany jest tzw. kult przywódców. Bardzo wiele mówi się o kapitanie Pawle Cymsie, którego prochy kilka lat temu sprowadzono do Gniezna czy sierżancie Piotrze Walczaku, którego przyjazd niejako rozpoczął walki w grodzie Lecha. Natomiast mało słychać o tych wszystkich anonimowych robotnikach czy folwarcznych pracownikach, którzy z uwagi na brak typowo przemysłowego ośrodka w naszym regionie byli dość rozproszoną grupą oraz socjalistach. Ci pierwsi bowiem poszli walczyć, bo nie pierwszy raz w historii mieli nadzieję, że odzyskanie niepodległości przyniesie im też lepsze i bardziej godne życie, a drudzy poza walką o sprawiedliwość społeczną, organizowali się także politycznie by móc już w wolnym kraju ten postulat zrealizować. Jedną z takich postaci był choćby Franciszek Chojecki, rodzimy kolejarz i powstaniec oraz członek Polskiej Partii Socjalistycznej, który w 1926 roku został pierwszym wiceprzewodniczącym Rady Miasta Gniezna z ramienia PPS. Albo Stanisław Wierbiński, również pepesowiec, który po przybyciu Walczaka zdobywał m.in. koszary, a przez całe swe życie walczył o godność ludzi pracy, wspierał wydawanie „Tygodnika Ludowego” czy witał Józefa Piłsudskiego 27 października 1919 roku w Gnieźnie.
I w końcu wracając do kolejarzy warto pamiętać, że pewnym pokłosiem powstania był też ich strajk 26 kwietnia 1920 roku w Poznaniu spowodowany rosnącymi cenami. Pracownicy kolei bowiem, którzy wcześniej wraz z sympatykami endecji (Narodowej Demokracji) walczyli o odzyskanie niepodległości, niespełna 1,5 roku później zmuszeni byli upomnieć się już u endeckich władz o tzw. dodatek drożyźniany, który pozwoliłby im uniknąć głodu. Włodarze Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej z ministrem Władysławem Seydą nie kwapili się by ów zasiłek wypłacić, mimo że zarządził go Sejm w Warszawie. Kiedy więc robotnicy kolejowi zjawili się pod poznańskim Zamkiem by domagać się wypłat, to przywitała ich policja, która bez ostrzeżenia otworzyła ogień. Zginęło wówczas 9 kolejarzy w wolnym i niepodległym kraju..."