Strony

poniedziałek, 30 listopada 2015

Listopadowy "cytat z Moraczewskiego"

Tymczasem jeszcze w listopadzie sięgamy po dość znane słowa jednego z pierwszych premierów II RP - Jędrzeja Moraczewskiego, którego rządowi zawdzięczamy m.in. powszechne prawo wyborcze obejmujące także kobiety (jedno z pierwszych w Europie!), 8-godzinny dzień pracy, zagwarantowaną legalność związków zawodowych i prawo do strajku, inspekcję pracy, a także ubezpieczenia chorobowe. Sam cytat to zaś nic innego jak radość Moraczewskiego z odzyskania przez Polskę niepodległości, który bywa dość często przywoływany przy święcie 11 Listopada i stawianym tego dnia w roli głównej Józefa Piłsudskiego. Dla nas jednak te słowa potwierdzają fakt, że socjaliści byli także patriotami, którzy tak jak przywołany Moraczewski, w dużej mierze przyczynili się do odbudowy wolnej i niepodległej Polski.

"Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma "ich". Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili (...) Kto tych krótkich dni nie przeżył, kto nie szalał z radości w tym czasie wraz z całym narodem, ten nie dozna w swym życiu najwyższej radości".


Źródło: "Przewrót w Polsce", Jędrzej Moraczewski, Kraków-Warszawa 1919, s.17.

Pamięć o Rewolucji 1905 roku, samorganizacja i pierwsze obchody 1 Maja w Gnieźnie!

Wertując strony jednej z najlepiej opracowanych książek dotyczących historii Gniezna, czyli "Gniezno: zarys dziejów" Jerzego Topolskiego i cofając się znów do początku XX wieku, natrafiliśmy na trzy interesujące fakty, które w dużej mierze potwierdzają opisy innego autora - Antoniego Czubińskiego.
Pierwszym z nich jest choćby oddziaływanie Rewolucji z 1905 roku na gnieźnieńskich socjalistów, gdzie wcześniej pisaliśmy już o strajkach robotniczych a teraz jako pewna kontynuacja nawiążemy do upamiętnienia przez gnieźnian "krwawej niedzieli"w Petersburgu, czyli brutalnego rozgromienia demonstracji rosyjskich robotników przez carskie władze 22 stycznia 1905 roku. Dalej będzie kilka słów o zrzeszaniu się lokalnych pepesowców i wreszcie pierwszych obchodach 1 Maja.

"W rocznicę krwawej niedzieli petersburskiej Wierbiński zorganizował 21 I 1906 roku zebranie z okolicznościowym odczytem. W 1907 r. (14 IV) założono filię socjalistycznego związku kamieniarzy (16 członków), a 15 VIII 1907 r. Towarzystwo Wyborcze Socjalistów Polskich na okręg gnieźnieńsko-witkowsko-wągrowiecki. Wstąpiło do niego 40 osób, w tym kilka kobiet. Stowarzyszeniem kierowali kolejno: St. Wierbiński, Jan Piechocki i Józef Domański. Do aktywu obok nich należeli Piotr Białaszyk, Stefan Chlebowski, H. Isbrandt, Tomasz Leśniewski. 1 V 1910 r. postanowiono po raz pierwszy uczcić święto pierwszomajowe. Z powodu odmowy lokalu "wywrotowcom" udano się do lasku na Jelonkach, gdzie odbyto wiec."


Źródło: "Gniezno: zarys dziejów" Jerzy Topolski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979 r., s. 554.

czwartek, 29 października 2015

Znaleźliśmy mogiłę Franciszka Chojeckiego!

Po dość długich poszukiwaniach, zaangażowaniu prawnuka oraz odnalezieniu notki, która znalazła się w spisie znanych ze swych różnych działań gnieźnian - udało nam się odnaleźć grób socjalisty, powstańca wielkopolskiego, kolejarza i społecznika Franciszka Chojeckiego! Jego sylwetkę przedstawialiśmy dokładniej już tutaj a rodzinną mogiłę odwiedziliśmy i zapaliliśmy na niej znicz pamięci w okolicy dnia Wszystkich Świętych. Poniżej prezentujemy zdjęcie grobu w którym pochowany jest Chojecki oraz mapkę z zaznaczonym polem, gdzie można go znaleźć na cmentarzu parafialnym przy ul. Witkowskiej w Gnieźnie.





























Źródło: "Przewodnik po cmentarzach gnieźnieńskich", Walerian Występski, Urząd Miejski w Gnieźnie 2007 r., wpis z odsyłaczem do mapki odnaleziony według porządku alfabetycznego.

środa, 30 września 2015

Znaczenie koła PPS przy gnieźnieńskiej Garbarni

Jeszcze przed przewrotem majowym Polska Partia Socjalistyczna liczyła się w Gnieźnie. Nie dość bowiem, że w 1925 roku zdobyła większość mandatów (19) w wyborach samorządowych, to jej członkowie cały czas aktywnie działali na rzecz lokalnej społeczności. Pisaliśmy już o ich zaangażowaniu choćby w lokalne Kasy Chorych, a teraz przyszedł czas na koło powstałe przy Garbarni. Niestety jednak oprócz krótkiej notki na temat zatrudnienia w fabryce oraz fotografii, tym razem z nazwiskami gnieźnieńskich socjalistów, na więcej informacji nie trafiliśmy.

"Wielkopolska Garbarnia i Gnieźnieńska Fabryka Skór i Pasów "Granit" zatrudniały razem w 1933 r. około 450 pracowników, a w latach 1936-37 tylko 129 osób. Fabryki te wraz z Garbarnią Stenzla, prowadzoną sposobem rzemieślniczym, produkowały skóry podeszwowe, rymarskie i wierzchnie, a fabryka "Granit" specjalizowała się w wyrobie pasów napędowych."


Źródło: "Gniezno: zarys dziejów" Jerzy Topolski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979 r., s. 609-610.

Expose Jędrzeja Moraczewskiego - premiera II RP

O pochodzącym z pobliskiego Trzemeszna Jędrzeju Moraczewskim, pisaliśmy już nie raz, m.in. w opublikowanej w trzech częściach biografii tego społecznika, polityka, socjalisty i wybitnego Polaka, a także jednego z pierwszych premierów II Rzeczpospolitej. Poniżej więc w związku z tą ostatnią funkcją, załączamy fragmenty przemówienia jakie wygłosił na pierwszym posiedzeniu rządu w listopadzie 1918 roku:

"Wyszliśmy z ludu. Robotnicy i chłopi polscy oddali nam w ręce władzę nad wyjarzmionymi częściami Polski. Toteż pragniemy być rządem ludowym, który interesów milionów rzesz ludu pracującego broni, jego życiu toruje nowe drogi, jego wolę spełnia. Jesteśmy rządem tymczasowym, powstającym w chwili nagłej potrzeby. Władzę naszą będziemy dzierżyli aż do zwołania Sejmu Ustawodawczego, ślubując sprawować ją ku dobru i pożytkowi ludu i państwa polskiego".

"Jeszcze nie jesteśmy wszyscy razem. Ludność Wielkopolski i wschodniego Śląska nie podlega jeszcze władzy Republiki polskiej. Polskie wybrzeże morskie nie jest jeszcze objęte granicami Polski. Nad kolebką państwa polskiego powiewają jeszcze obce sztandary."

"W dziedzinie równouprawnienia obywatelskiego najchlubniejsze tradycje dawnej Rzeczypospolitej z jej tolerancją wyznaniową, z jej najbardziej postępowymi urządzeniami, nie mogą dać się ubiec żadnemu z najbardziej oświeconych państw Zachodu. Toteż będziemy z całym naciskiem tępili te ograniczenia prawne poszczególnych odłamów ludności, jakieśmy odebrali w spadku po zaborach, i będziemy zapobiegali wszelkim waśniom i walkom na tle wyznaniowym i narodowym. Odradzająca się w chwilach przełomu dziejowego Polska, musi dotrzymać kroku w ogólnym pochodzie wyzwolonych ludów do szczęścia, opartego na nowych, głęboko demokratycznych podstawach."

"Polska wielka nie tylko obszarem, ale także pełnią praw jej ludności, potężna wewnętrznym zespoleniem oświeconego, świadomego swoich praw, zażywającego swobody, wyzwolonego z ucisku i wyzysku, ludu – oto cel, który będzie przyświecać wszystkim naszym stosunkom do sąsiadów. Pragniemy oprzeć się nie na gwałcie ani dążeniach zdobywczych, ale na wyrozumiałym uwzględnieniu wspólnych interesów, na polubownym, dobrowolnym załatwieniu kwestii spornych, na wzajemności tak samo nas, jak i naszych sąsiadów obowiązującej."

"Zanim Sejm przeprowadzi projekt reform społecznych, zgodnych duchem czasu i wynikających z przeżywanego obecnie przewrotu, który wysuwa na plan pierwszy uwzględnienie interesów klas pracujących – zanim zdołamy ogłosić opracowane przez nas w tym duchu projekty ustaw, odnoszące się do przymusowego wywłaszczenia większej własności ziemskiej i oddania jej w ręce ludu pracującego pod kontrolą państwową, upaństwowienia kopalń, salin, przemysłu naftowego, dróg komunikacyjnych oraz innych gałęzi przemysłu, gdzie się to da od razu czynić, udziału robotników w administrowaniu upaństwowionych zakładów przemysłowych, prawa i ochrony pracy, ubezpieczenia od bezrobocia, choroby i starości, konfiskaty majątków powstałych w czasie wojny ze zbrodniczej spekulacji artykułami pierwszej potrzeby; wprowadzimy niezwłocznie całkowite równouprawnienie wszystkich obywateli bez różnicy wyznania i narodowości, wolność sumienia, słowa, druku, zgromadzeń, pochodów, zrzeszania, związków zawodowych i strajków oraz 8-godzinny dzień roboczy we wszystkich gałęziach przemysłu, rzemiosła i handlu."


Źródło: Fragmenty przemówienia "Do Narodu Polskiego" pochodzą ze strony www.lewicowo.pl, gdzie też dostępny jest cały odczyt Jędrzeja Moraczewskiego.

piątek, 21 sierpnia 2015

Demonstracja i zajścia w gnieźnieńskim Magistracie!

Poniżej przybliżamy bodaj najbardziej "obrosłe legendą" wydarzenie w Gnieźnie jeśli chodzi o walkę w lewicowym duchu, czyli o godność, pracę i płacę. Fakt, który pokazuje, że także Wielkopolski nie ominął kryzys ekonomiczny, który jak to często bywa odbija się na ludziach pracy i najsłabszych. Ponadto to wydarzenie miało stać się kulminacyjnym punktem opowieści o socjalistycznych ruchach i ich walce w dwudziestoleciu międzywojennym w grodzie Lecha, który byłby częścią pewnego projektu. Póki co jednak sam incydent z 17 grudnia 1936 roku:

"Bezrobotni w Gnieźnie domagali się przed Gwiazdką zwiększenia zasiłków w gotówce, zaniechania wydawania zasiłków w naturze. Odmowa prezydenta doprowadziła do demonstracji, którą pokierowali miejscowi komuniści oraz działacze Związku Pracowników Komunalnych. Tłum, liczący około 500 osób zaatakował Magistrat i doszło do starcia z interweniującą policją. Demonstranci bronili się kamieniami. Demolowano pomieszczenia i tłuczono szyby Magistratu. 51 osób aresztowanych odpowiadało w lutym 1937 przed sądem w Gnieźnie".


Źródło: "Z robotniczych tradycji Wielkopolski" Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984 r., s. 414-415.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Walka bezrobotnych w latach 30. i Stanisław Chudoba

Jak się okazuje z wielu materiałów źródłowych, lata 30. XX wieku były także pełne napięć i kryzysów, w tym ekonomicznych, nawet w uznawanej za "dostatnią" Wielkopolsce. To wtedy bowiem również w naszym regionie wzrastało bezrobocie, a o walce ludzi dla których nie było zatrudnienia w artykule pt. "Bezrobotni", który ukazał się 1 marca 1936 roku w "Walce Ludu", tak oto pisał Stanisław Chudoba:

"Przez 6 lat kryzysu bezrobotni w swej masie - wierzyli, milczeli i żyli w cieniu i na łasce akcji dobroczynnej. Pan Dawidowski (rzeźnik w Poznaniu) dawał kości, Fundusz Pracy świetlice z gazetami sanacyjnymi, Akcja Katolicka podarte portki i "Rycerza Niepokalanej", a bezrobotny trwał z dnia na dzień, dawał się uwodzić szarlatanom i szukał wybawienia wszędzie, tylko nie we własnej mocy. Tylko najlepsi, najbardziej oświeceni, uświadomieni klasowo bezrobotni, którzy przeszli szkołę socjalistyczną, odpychali jałmużnę i brali własny los w swe ręce. Demonstrowali. Ta odosobniona dotychczas akcja dziś przybiera rozmiary masowe. To co dotychczas rozumieli tylko co najbardziej uświadomieni, dziś stało się własnością wszystkich".


Źródło: "Bezrobotni", artykuł w "Walka Ludu", nr 9 z 1 marca 1936 roku, s. 2.

wtorek, 30 czerwca 2015

Wyjątek spoza Wielkopolski, czyli "Łodzianka"!

Dokładnie 110 lat temu, czyli w 1905 roku m.in. w zaborze rosyjskim i mieście Łodzi wybuchła Rewolucja zwana też Powstaniem Łódzkim. To wtedy bowiem na ulice miasta wyszli z fabryk solidarnie polscy, żydowscy i rosyjscy robotnicy oraz robotnice by walczyć o swoje prawa. Najcięższe walki w Łodzi zaś miały miejsce 22-24 czerwca. By uczcić ich pamięć więc jeszcze w tym miesiącu publikujemy "Łodziankę" - socjalistyczną pieśń nieznanego autorstwa opartą o tekst "Warszawianki 1905 roku" Wacława Święcickiego i wykorzystującą jej melodię:

ŁODZIANKA

Śmiało podnieśmy krwawe sztandary,
Jasną zielenią opaszmy skroń.
Otośmy pełni siły i wiary
Na bój śmiertelny chwycili broń.

O, bo to walka o wolność ludu,
Sztandar nasz krwawy – braci krew,
Droga przed nami z cierni i trudu,
Uczucia w piersi – zemsta i gniew.

Naprzód, o Łodzi, w krwawej powodzi
Poległych braci pomścić już czas,
Czas, by stanęli starzy i młodzi,
Walczyć za wolność czas, wielki czas!

Dziś, gdy nas gnębią różne Szajblery,
Gdy majster każdy – szpicel i cham,
Gdy ufni w pomoc rządu Gajery
Pędzą łaknących pracy od bram,

Gdy z Kaznakowem Poznański w zgodzie,
Gdy razem chłoszczą: nędza i bat,
Gdy za idee w głodzie i chłodzie
Umiera ojciec, siostra i brat -

Naprzód, o Łodzi, w krwawej powodzi
Zerwijmy pęta z gnębionych mas.
Stańmy do walki, starzy i młodzi:
Czas pomścić braci poległych, czas!

Gdy setki naszych mężnych szermierzy
Poszło na Sybir do carskich turm,
Niech wstaną nowi dziś bohaterzy,
Rozdzwonią ciszę odgłosem surm.

Za szereg braci poległych w borze,
Za groby, które zbezcześcił wróg,
Zemstę przysiążmy – stańmy jak morze
I zmiećmy przemoc z dziejowych dróg!

Naprzód, o Łodzi, w krwawej powodzi
Poległych braci pomścijmy wraz,
Stańmy do walki, starzy i młodzi:
Bo przyszła chwila, już nadszedł czas!







CHWAŁA BOHATERKOM I BOHATEROM!

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Róża Luksemburg, a sprawa polska w 1901 roku

Tym razem cofamy się do 1901 roku i poniżej publikujemy wywiad z Różą Luksemburg, który ukazał się w endeckim "Kurierze Poznańskim". Rozmowę ze znaną działaczką socjalistyczną polecamy szczególnie tym, którzy zarzucają jej "zajadłą antypolskość", bo sprawa dotyczy właśnie jej obrony... katechizmu polskiego za którą skazał ją sąd pruski nakładając na nią karę pieniężną. Co ciekawe, dla poznańskiej prawicy cała sprawa jak i postać kobiety okazała się na tyle ważna, że redaktor "Kuriera.." złapał swoją rozmówczynię w Hotelu Francuskim, a jej popularność porównywano ze sławą lidera PPS Ignacego Daszyńskiego.

"Pani Luxemburg, osoba jeszcze młoda, o rysach twarzy energicznych, przyjmuje wszystkich nader uprzejmie. Przedstawiamy się jej, proszę po niemiecku o kilka chwil rozmowy.
- Ależ najchętniej służę Panu - odpowiada pani L. czystą i płynną polszczyzną z akcentem warszawskim.
Widać od razu, że język polski jest jej rodowitym. Rozpoczynamy zatem rozmowę po polsku.
- Jak się Pani zapatruje na swój proces obecny - zapytuję.
- My socyaliści nie boimy się procesów - brzmi odpowiedź. - A w sprawie polskiej zapewne niejeden jeszcze z pomiędzy nas stanie przed kratkami sądowemi. Stronnictwo jak nasze, walczące z obecnym ustrojem społecznym reprezentujące ideę do której gorąco i z całym zapałem jesteśmy przywiązani, musi być na to przygotowane.
- Więc socyaliści zamierzają nadal występować w sprawie polskiej?
- Stanowczo. Dziś mamy w parlamencie 56 posłów. Każde wybory z matematyczną pewnością zwiększają liczbę nie tylko naszych głosów wyborczych, ale i liczbę naszych reprezentantów. Zatem i przyszłe wybory zwiększą nasze szeregi w parlamencie. Dawniej zrażało nas od obrony Polaków  stanowisko waszych posłów w Berlinie, ich przymilania się do rządu, głosowania za wojskiem, marynarką itd. Dziś na posłów waszych mniej zważamy, a raczej na stanowisko całego narodu. Na wiecu mogunckim socyalistów, ja wniosłam rezolucyą stawiającą jako zasadę i obowiązek partyjny obronę spraw polskich.
- Jak wobec tego wytłumaczyć sobie występ Pani na ostatnim wiecu socyalistycznym w Lubece, na którym wystąpiła Pani przeciwko wnioskowi Ledebura i niektórych polskich socyalistów żądających narodowościowej organizacyi dla socyalistów polskich.
- Wystąpiłam przeciwko temu wnioskowi ponieważ nie chcę, by jakiś odłam socyalistów pod sztandarem polskim bronił Polaków, ale cała partya jako taka w imię sprawiedliwości. Przyszła sesya parlamentarna pokaże, że socyalisci z energią potrafią was bronić.
- Jak się Pani zapatruje na wybory Górnośląskie, w których przecież Pani wiadomo, że śląscy Polacy katolicy będą, o ile tu i ówdzie nie nastąpi kompromis z centrum, stawiać własnych, polskich, katolickich kandydatów. Czy będziecie tam z nimi walczyć?
- To zależy od okręgów, a zależy także od indywidualności stawianych kandydatów. Zasadniczo nie postanawiamy walki z wami. Wybieramy zawsze mniejsze zło z punktu widzenia naszego stronnictwa. Podczas kulturkampfu i nieraz później jeszcze popieraliśmy wybory centrum tam, gdzie przeciw centrum stał konserwatysta. Dziś gdy centrum tak blisko stoi rządu, w razie walki centrowca z narodowcem Polakiem, poprzemy oczywiście tego ostatniego. Chodzi tu o wybory ściślejsze, bo my przy wyborach pierwszych będziemy stawiać własnych kandydatów.
- Jakie okręgi na Górnym Śląsku uważa Pani za najbardziej wskazane dla agitacyi socyalistycznej?
- Bytomski, katowicki, gliwicki i w ogóle przemysłowe dystrykta. W Gliwicach mieliśmy np. przy ostatnich wyborach dość znaczną liczbę głosów. Razem na Górnym Śląsku głosowało 25000 polskich robotników za nami.
- Co Pani sądzi w ogóle o charakterystyce stronnictw parlamentarnych?
- Stronnictwa parlamentarne, a tak samo stronnictwa społeczne i polityczne w kraju chorują wszystkie z wyjątkiem naszego na jeden błąd kardynalny. Zaraz go Panu dokładnie określę. W waszych stronnictwach mniej lub więcej zachowawczych, decydują o znaczeniu ludzi najrozmaitsze względy, których u nas nie ma. Stanowisko, wiek, powaga tradycyi, urzędu, nazwisko, zasługi przodków lub nawet własne z dawniejszych czasów. Oto nieraz główne motywa dla których u was ludzi stawiają na świeczniku społecznym, dla których oddają temu lub owemu kierownictwo instytucyi społecznych lub politycznych. W waszych stronnictwach wartość zdania zależy często od tego kto je powiedział, a nie od tego co powiedział. Im znaczniejsza osobistość coś wygłosi, tem to dla waszych kół jest bardziej miarodawcze. U nas inaczej. U nas jedynym względem dla którego ludzie znaczą i decydują w partyi jest działalność, inteligencya, czysty pożytek, który partya odnieść z nich może. My ciągle wybieramy i przebieramy w materiale ludzi, którzy mają stać na czele. Dlatego nasza partya jest tak dobrze zorganizowana, dlatego też rośnie tak szybko z roku na rok.
- Czy Pani czytuje głosy prasy polskiej?
- Nie tylko, że czytuję, ale abonuję sama cały szereg waszych pism. Wiem wszystko co pisze o nas "Kuryer Poznański", interesujący się tak żywo sprawami społecznymi, jakkolwiek z zupełnie odmiennego jak nasze stanowiska.
Bylibyśmy dłużej jeszcze rozmawiali, ale czas naglił, a cały szereg innych gości oczekiwał przyjęcia. Pożegnawszy się zatem z Panią Luxemburg, skoczyłem co prędzej do redakcyi "Kuryera" by się z czytelnikami podzielić ciekawym interviewem."


Źródło: "Interview przedstawiciela redakcyi "Kuryera Pozn." z Panią Różą Luxemburg", cały artykuł w "Kurier Poznański", nr 442 z 28 września 1901 roku, s.1.

czwartek, 28 maja 2015

W trosce o zdrowie mieszkańców

Okazuje się, że gnieźnieńscy socjaliści stawali nie tylko w obronie robotników i o ich sprawy walczyli, lecz także każdego mieszkańca, któremu źle się działo. O złych warunkach sanitarnych i zdrowotnych w Gnieźnie pisze bowiem m.in. Jerzy Topolski w swojej książce i wskazuje na ciężkie warunki życia pod koniec lat 20. i na początku 30. XX wieku. Jednak w swym opisie zaznacza jednocześnie, że miasto Gniezno starało się poprawiać ówczesną opiekę zdrowotną dla ludności, a jako przykład zaangażowania w tę sferę społeczników - przedstawia zdjęcie radnych PPS, którzy w latach 1924-28 działali w Powiatowej Kasie Chorych. Poniżej fragment dotyczący złych warunków życia i ich poprawy oraz zdjęcie wspomnianych radnych, którzy niestety nie zostali podpisani z imienia i nazwiska:

"Wysoki stan zagęszczenia izb mieszkalnych sprzyjał rozwojowi chorób społecznych, którym ulegały najłatwiej liczne rzesze rodzin bezrobotnych. Ciemne i brudne mieszkania, niedostateczne odżywienie oraz brak odpowiedniej odzieży - wszystko to stwarzało dogodne warunki dla rozwoju i rozprzestrzeniania się chorób, zwłaszcza zakaźnych. Trzeba stwierdzić jednak, że gmina miasta Gniezna pojmowała sumiennie swe obowiązki w zakresie zdrowia publicznego."


Źródło: "Gniezno: zarys dziejów" Jerzy Topolski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979 r., s. 630.

środa, 20 maja 2015

I prawicowy "Kurier Poznański" o tragedii kolejarzy... [Powstanie Wlkp.]

O tym jak 26 kwietnia 1920 roku został krwawo stłumiony przez endeckie władze Poznania protest kolejarzy - pisaliśmy już we wcześniejszej jak i starszych notkach. Głos na temat tego wydarzenia zabierali jednak ówcześni jak i obecni przedstawiciele "lewej" lub po prostu robotniczej strony. Jednak tym razem pokazujemy jak pisał o tamtym wydarzeniu ukazujący się wtedy i sprzyjający z endecją oraz klasami posiadającymi "Kurier Poznański". W artykule pt. "Wobec zajść wczorajszych" zatem przeczytać m.in. możemy:

Najpierw ze smutkiem i ubolewaniem oraz wyparciem jakiegokolwiek zrywu:
"Wypadki wczorajsze bólem i wstydem napełnić muszą serca każdego Polaka. Zachodzą wszędzie konflikty ciężkie, zachodzą sytuacje trudne w których lada iskra wywołać może starcia żywiołowe, tragiczne. Ale to co się wczoraj działo, nie miało zaprawdę w sobie nic z wielkości żywiołowej, nic z tragedii nieuniknionej."

Następnie opisując o co poszło, lecz z usprawiedliwieniem działań endeckich władz Ministerstwa b. zaboru pruskiego:
"Jest faktem, że sprawa rozpoczęła się od żądań zarobkowych robotników w warsztatach kolejowych, żądań, które najmniejszego nie dawały powodu do jakiegoś ostrego zatargu. Chodziło po prostu o wyrównanie poborów tutejszych z normami uchwalonymi przez Sejm dla Królestwa i Małopolski. Ministerstwo b. zaboru pruskiego nie miało żadnego powodu przeciwstawiać się zasadniczo tym żądaniom".

Dalej, poszukując "podżegaczy i aranżerów" w kolejarskim pragnieniu godnego życia oraz wypłaty i tak głodowych pensji:
"Ale zakulisowi aranżerowie nie dali sprawy za wygraną. Mimo wyraźnego warunku stawionego przez ministra delegacji, aby robotnicy powrócili natychmiast do pracy - wówczas władze ze strajku samowolnego żadnych nie wyciągną konsekwencji - agitatorzy obałamucili znaczną część pracowników na wiecach doraźnie zwołanych, nie pozwolili im wrócić do zajęć, lecz po południu znowu - tym razem w zorganizowanym pochodzie, zaprowadzili ich ku zamkowi."

I wreszcie usprawiedliwiając strzały policji:
"Policja zapewnia, że komendy do strzelania nie dawano, że pierwsze strzały padły z tłumów, że następnie policjanci dali dwie salwy w powietrze, a wreszcie dwóch z nich czując się zagrożonymi strzeliło do manifestantów. Dwa trupy i kilku rannych pozostało na placu jako ofiary smutnego zajścia."

A także wszystko bardzo subiektywnie i z wyłożeniem własnej ideologii, podsumowując:
"Kiedy polała się krew, prowokatorzy mieli już tłum w swym ręku. Rozpoczął się ohydny pochód z trupem jako podburzającym symbolem przez miasto, rozpoczęło się wybijanie szyb w gmachu policji, wreszcie w kilku punktach doszło do strzelaniny. Wówczas ogłoszono stan wyjątkowy. Spokój szybko został przywrócony. Mamy niezłomną nadzieję, po krótkim oszołomieniu, zdrowy instynkt samozachowawczy narodu znów weźmie górę."


Źródło: "Wobec zajść wczorajszych", cały artykuł w "Kurier Poznański", nr 98 z 28 kwietnia 1920 roku, s.1.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

W rocznicę masakry poznańskich kolejarzy... [Powstanie Wlkp.]

Jako, że w tym roku 26 kwietnia minęła dokładnie 95 rocznica brutalnego stłumienia strajku poznańskich kolejarzy, którzy domagali się wypłacenia tzw. dodatkowej pensji co pomogłaby zniwelować im rosnące ceny wskutek których za swoje zarobki nie byli czasem w stanie kupić nawet chleba - przypominamy autentyczną relację Jana Karczmarka, jednego z uczestników tamtych wydarzeń! 

"Pamiętam ten dzień. Przyszliśmy do warsztatów jak zwykle. Jak zwykle stanęliśmy przy maszynach. Syrena dała sygnał rozpoczęcia pracy. Na swym warsztacie usiadł Anioła i gwarą poznańską zawołał:

- Jo dziś świętuję. Wojna od roku jest precz, to nie mam powodu pościć, a tydzień już jem jałowe pyry, bo rzeźnik mówi, że w tę naszą dodatkową pensję nie wierzy i na krychę dawać nie będzie.

- A co powiesz, jak cię zawołają do dyrektora - zapytał repatriant z Berlina, nieżyjący już dziś Bolesław Nowicki.

Anioła odpowiedział tak, jak na członka Katolickiego Towarzystwa Robotników Polskich parafii górczyńskiej, w której mieszkał, odpowiedzieć przystało:

- Powiem, że jestem głodny i nie mam sił do roboty. Niech mi dadzą jeść i niech wreszcie zrobią coś u rządu, aby nam dali ten dodatek.

Na warsztat wyskoczył pochodzący ze Słomowa pod Obornikami ślusarz Stanisław Turoń, który 20 lat później zamordowany został w Dachau przez hitlerowców (...) Zawołał:

- Koledzy, Anioła zapomniał nam zaproponować, abyśmy z nim poszli do górczyńskiego proboszcza poprosić, aby nas litościwie napasł ziemniaczkami ze swej piwnicy, a potem ruszył z nami procesją błagalną pod Dyrekcję Kolei prosić obszarnika Dobrzyckiego (2), siedzącego dziś na fotelu prezesa, by ten z kolei ujął się za nami przed swymi kumplami ziemiańskimi, Seydą, Paszwińskim (3), Rzepeckim (4) i Drwęskim, siedzącymi w Zamku. Ja wam mówię, że jak sami nie pójdziemy, jak nie pokażemy, że oni to garstka, a my siła, jak nie zagrozimy strajkiem i zatrzymaniem ruchu kolejowego, to jeszcze kilka miesięcy będą uprzejmie i patriotycznie odsyłać nasze delegacje od jednego dygnitarza do drugiego, aż żony i dzieci nasze wykitują z głodu. Idziemy pod Zamek, czy nie!? Mówił z taką mocą, tak trafił w to, co każdy z robotników ważył w swych myślach, a co w ówczesnych stosunkach wielu nie miało odwagi wypowiedzieć nawet w kilkuosobowej rozmowie, że na jego pytanie odzew z kilkuset ust był jeden - idziemy! Lotem błyskawicy rozniosło się po wszystkich halach hasło: Zostawić pracę, idziemy pod Zamek. Na dziedziniec warsztatu wyległy setki pracowników, których prezes Koła ZZK, Altmann, ustawiał do pochodu.

W furtce muru oddzielającego teren warsztatów od ulicy ukazał się naczelnik warsztatów Stefan Granatowicz. Był to stary, bardzo dobry fachowiec, mianowany naczelnikiem warsztatów przez Naczelną Radę Ludową. Wiedział, że jego pozycja na stanowisku, na którym były wymagane kwalifikacje inżyniera, jest niepewna, a że w tym czasie duchowieństwo w Wielkopolsce miało wpływy przemożne, zaczął demonstracyjnie okazywać swoją, co prawda istotnie szczerą, pobożność. Co dzień rano przystępował do sakramentów, w drodze do kościoła i w powrotnej niosąc w ręku pokaźnej wielkości książkę do nabożeństwa.

Widząc robotników gotowych do pochodu, zapytał, gdzie i po co idziemy. Otrzymawszy wyjaśnienie, zawołał:
- Rodacy, czy wy dla Polski nie możecie ofiarować trochę wyrzeczenia swych potrzeb?
- A my i nasze rodziny to nie Polska? Zresztą niech się wyrzekają ci, którzy mają z czego - odpowiedział mu kolega Franciszek Dachtera (5).

Granatowicz popatrzał po stojących szeregach i powiedział:
- No, to idźcie, ale zachowajcie porządek.

Rzesze pracowników przyszły pod Zamek i wysłały delegację do ministra Władysława Seydy i bawiącego wówczas w Zamku ministra kolei, Kazimierza Bartla (6).

Czekaliśmy niedługo. Delegacja wyszła z urzędnikami Ministerstwa oznajmiając, że sprawa będzie zdecydowana do godziny pierwszej, a nas wzywają do powrotu do pracy.

Robotnicy wrócili do warsztatów. Przeszła godzina pierwsza. Nadeszła druga, a z nią przyszli na halę warsztatową koledzy popołudniowej zmiany. Wysłany pod Zamek zwiad wrócił z oznajmieniem, że do delegatów nie mógł się dostać, gdyż Zamek otoczony jest kordonem policji, która nie dopuszcza do wejścia, z czego wnioskować można, że sprawa, której się domagamy, załatwiona jest nieprzychylnie.

Zwołano ogólną naradę, w której ilość uczestników była podwójna, bo wzmocniona o zmianę popołudniową. Postanowiono pójść pod Zamek, zapytać się, jak wreszcie rozstrzygnięto nasz postulat. Wybrano delegację, która miała o to pytać.

Pochód wzmocniony pracownikami dworca poznańskiego obejmował około 3000 ludzi. Gdy czołówka była pod Zamkiem, koniec pochodu był gdzieś na moście Uniwersyteckim. Dano znak zatrzymania pochodu. Grupy stojące na jezdni weszły na chodnik, by nie tamować ruchu. Delegacja weszła do gmachu nie zatrzymana przez kordon.

Po kilku minutach wyszedł Karol Rzepecki, który wówczas sprawował obowiązki naczelnika Wydziału Spraw Wewnętrznych, a zarazem był prezydentem policji państwowej na województwo poznańskie. Stanął na schodach wiodących do bramy zamkowej i słyszeliśmy, jak spokojnie wydawał rozkazy:

- Pierwszy szereg klęknij! Złóż broń!

Patrzyliśmy na to spokojnie, nie rozumiejąc, po co każe policji odbywać te ćwiczenia. Usłyszeliśmy trzeci rozkaz:

- Na moją komendę ognia!

Równocześnie w prawicy tego zbira ukazał się rewolwer, z którego wystrzelił w górę. Wówczas część manifestantów zaczęła uciekać w ulicę Wały Zygmunta Augusta (obecnie Kościuszki).

Salwę dano z odległości 30 kroków. Była ona nierówna. Wielu policjantów przed strzałem obejrzało się na rozkazodawcę, chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszeli rozkaz.

W grupie policjantów miałem znajomego, byłego kolegę ze Straży Obywatelskiej w powstaniu wielkopolskim. Był w pierwszym szeregu, któremu kazano klęknąć. Mimo woli obserwowałem go. Pamiętam, że oddając strzał podniósł lufę karabinu tak wysoko, że kula jego na pewno poszła ponad gmachem Dyrekcji Poczty.

Całe szczęście, że takich jak on było więcej. Bo jeśli się zważy bardzo bliską odległość szeregów strzelających do nas i to, że staliśmy w zwartej kolumnie, to nie kilkudziesięciu z nas upadłoby zaraz po strzale na bruk, ale tylu ile karabinów oddało salwę.

Na miejscu śmiertelnie ugodzonych było 7, rannych zaś 32 kolejarzy!

Uczestnicy pochodu nie mieli żadnych agresywnych zamiarów, chcieli tylko swym tłumnym wystąpieniem poprzeć rokowania swych delegatów. Dla robotników, którzy spokojnie oczekiwali na odpowiedź rządców regionu, te nagłe strzały były tak niespodziewane, że w pierwszej chwili pochód rozpierzchł się w boczne ulice.

Starsi pamiętają zapewne, że wówczas na placu pomiędzy wieżą zamkową a Uniwersytetem stał cokół po pomniku Bismarcka. We dwóch, z nieznanym mi z nazwiska warsztatowcem, nieśliśmy jednego z ciężko rannych do Uniwersytetu. W drodze, aby odpocząć i wygodniej ująć rannego, położyliśmy go na stopień cokołu. Dopadł do niego podkomisarz policji. Ranny nie zważał na niego, a może w swym bólu nawet go nie zauważył. Wciąż jęczał: cholery, katy, mordercy!

Podkomisarz zawołał na nas: odejść! Równocześnie skinął na idącego za nim policjanta. Myślałem, że nas odpędza, a sam chce się zaopiekować rannym. Odszedłem parę kroków. Obejrzałem się i zobaczyłem policjanta stojącego bez karabinu, a komisarza podnoszącego karabin nad głową rannego. Unosząc karabin ruchem wahadłowym ugodził go trzykrotnie w głowę.

Ja i stojący obok mnie kolega dopadliśmy do niego. Policjant wyrwał mu karabin z rąk. Zacząłem krzyczeć:

- Koledzy, dobijają rannych! Podkomisarz, trzymając mnie, odpinał olstrę pistoletu. Uderzyłem go w szczękę, tak że cofnął się o krok. Policjant zagrodził mi drogę. Wracamy! - wrzasnął i wymownym ruchem ręki pokazał na nadbiegających kolejarzy. Obaj zaczęli biec ku bramie zamkowej.

Nieraz zastanawiałem się nad tym i dziś po upływie kilkudziesięciu lat nie mam dokładnego przeświadczenia, czy policjant robił to, chcąc pohamować szaleńca przed nową zbrodnią, czy z obawy przed samosądem demonstrujących.

Biegiem dopadli do wrót ogrodzenia Zamku, gdzie strwożeni dokonaną zbrodnią i z obawy przed naszym odwetem policjanci cofali się na dziedziniec Zamku. Tam zaryglowali bramę żelaznego płotu otaczającego dziedziniec, a chcąc udaremnić wyłamanie bramy przez wzburzony tłum, oddali kilka strzałów w powietrze.

Kolejarze pozbierali zabitych oraz rannych i po kilku splótłszy ramiona nieśli jak na noszach do szpitala.

Długi był ten pogrzebowo-sanitarny pochód, w którym niesiono siedmiu zabitych i 32 rannych. To była dopiero wymowna demonstracja, jak w wolnej ojczyźnie odnoszą się sfery posiadające do tych, do których półtora roku przedtem wołano wielkimi literami gazet i afiszy: "Rodacy, do walki o wolność!"; zaś w dwa miesiące później: "Rodacy, do broni, ojczyzna w niebezpieczeństwie!"

Temu pochodowi nikt już nie przeszkadzał. Szliśmy śpiewając bojową pieśń "Krew naszą długo leją kaci". Od ludzi nie związanych z naszą sprawą słyszeliśmy wyrazy współczucia i oburzenia na zbrodnię.

Wieczorem tego dnia, w nocy i na drugi dzień policji nie było w mieście. W dzielnicy Wilda, w której znajdują się warsztaty kolejowe, posterunek policji w dniu 27 kwietnia był zamknięty.

Rano w dziennikach i na bramie warsztatowej pojawiły się ogłoszenia, że ta nieszczęsna trzynasta pensja wypłacona będzie dnia 1 maja. Istotnie wypłacono ją, ale jak wielką ofiarą została ona opłacona".

1) W gmachu dawnego zamku króla Prus i cesarza Rzeszy Niemieckiej Wilhelma II Hohenzollerna znajdowała się siedziba Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej, któremu do kwietnia 1922 r. podlegały władze administracyjne województw poznańskiego i pomorskiego.
2) Edmund Dobrzycki, prezes Dyrekcji Kolei Państwowych w Poznaniu.
3) Adam Poszwiński, redaktor, członek Komisariatu NRL, a następnie pracownik Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej.
4) Karol Rzepecki, jeden z przywódców Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego, a następnie Związku Ludowo-Narodowego (endecja), uczestnik powstania wielkopolskiego, w czasie wydarzeń z 26.IV.1920 r. prezydent policji w Poznaniu, odpowiedzialny za stosunek policji do demonstrantów.
5) Franciszek Dachtera, jeden z organizatorów ZZK w Poznaniu.
6) Kazimierz Bartel (1882-1941), profesor matematyki Politechniki Lwowskiej, wielokrotny minister i premier rządów polskich okresu międzywojennego (1926, 1928-1929, 1929-1930).

Chwała Bohaterom! (tablica upamiętniająca pomordowanych kolejarzy na ścianie poznańskiego Zamku)

 

Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org

czwartek, 23 kwietnia 2015

Wybory samorządowe w Gnieźnie w 1925 roku

Na łamach naszego bloga przybliżaliśmy już choćby deklarację programową, którą członkowie PPS po wygranych wyborach samorządowych w 1925 roku, odczytali na pierwszym posiedzeniu Rady Miasta 7 stycznia 1926 roku. Teraz czas na kilka słów o samych wyborach i tym jak wówczas kształtowały się głosy na poszczególne ugrupowania:

"W dniu 18.X.1925 r. na 13.723 uprawnionych do głosowania, głosy ważne oddało tylko 8937 osób, tj. 63%. Poszczególne listy wyborcze zdobyły następującą listę głosów i mandatów (patrz wklejony fragment):


Wybory te przyniosły poważny sukces lewicy robotniczej. Na 36 radnych, PPS wprowadziła do nowej Rady 10, NPR - 4 i grupa Żaka - 5. Lewica otrzymała w sumie 19, podczas gdy endecki Komitet Obywatelski liczyć mógł co najwyżej na 17 radnych".

A poniżej jeszcze słów kilka o tzw. grupie Stefana Żaka, jej różnicy w stosunku do PPS i tym jak postrzegała wszystkich lewicowców prawica:

"Obok PPS z odrębną listą wystąpił również Stefan Żak, który wspólnie z Bogdanem Szałkowskim i dr Droszczem, agitował za listą piłsudczykowskiego tzw. Obozu Pracy. Według oceny kół prawicowych w Gnieźnie, grupa Obozu Pracy reprezentowała poglądy lewicowo-radykalne. "Lech" pisał, że zwolennicy Żaka: "... niby to separują się od socjalistów i udają ugrupowanie gospodarcze, gdy w gruncie rzeczy nic ich nie różni od panów Guziałków, z którymi Żak szedł ręka w rękę." Faktycznie też PPS uważana była za partię propiłsudczykowską, podczas gdy cała prawica w Wielkopolsce zwalczała Piłsudskiego i piłsudczyków jako przedstawicieli "radykalizmu społecznego".

Źródło: "Gniezno: zarys dziejów" Jerzego Topolskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979 r., s. 642.

wtorek, 31 marca 2015

Gniezno w sprawozdaniu Centralnego Wydziału Kobiecego PPS!

Okazuje się, że mimo specyfiki zaboru pruskiego, mentalności niewielkiego miasta i sporych wpływów konserwatystów mających przez lata swój organ prasowy w postaci "Lecha. Gazety Gnieźnieńskiej" - oprócz lokalnych członków Polskiej Partii Socjalistycznej, były też wciągane do działania kobiety. Ze sprawozdania Centralnego Wydziału Kobiecego PPS z okresu od 1 kwietnia 1927 r. do 1 września 1928 r. wynika bowiem, że także Gniezno miało swój tego typu Wydział i było jednym z 32 miast, gdzie organizowały się socjalistki:

"Organizacja kobiet obejmuje swoimi wpływami prawie cały kraj. Chociaż liczba zorganizowanych w poszczególnych ośrodkach poza Warszawą, Łodzią nie jest wielka, jednak wpływ tych ścisłych organizacji na poszczególnych terenach jest duży, o czym świadczy masowy udział kobiet w akcji wyborczej, pochodach na 1 maja, w „Dniu Kobiet” oraz w różnych organizowanych przez Partię akcjach.
W kontakcie z CKW było w okresie sprawozdawczym Wydziałów Kobiecych 32. Były to Wydziały w następujących miejscowościach: Bitków, Borysław, Ciechanów, Częstochowa, Drohobycz, Grudziądz, Gazowiec, (G. Śl.), Gniezno, Kałusz, Kołomyja, Kraków, Łomża, Łódź, Lublin, Lwów, Mysłowice, Nowy Dwór, Nowy Sącz, Ostrów Poznański, Płock, Pabianice, Poznań, Radom, Raków, Stryj, Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Stanisławów, Zduńska Wola, Zgierz, Warszawa, Wieliczka, Wilno, Włocławek, Winniki, Nadworna".

Ponadto z dalszej lektury sprawozdania możemy dowiedzieć się, że wspomniany gnieźnieński Wydział był dość samodzielny gdyż następnie wymienione są miejscowości, gdzie nie udało się powołać CWK PPS. Tyle, że jednocześnie gnieźnieńska jednostka nie posiadała swego sztandaru, o czym również możemy dowiedzieć się z relacji.


Źródło: "Sprawozdanie Centralnego Wydziału Kobiecego PPS", artykuł, który ukazał się w broszurze: Polska Partia socjalistyczna - "Sprawozdanie z XXI Kongresu PPS (1-4 listopada 1928)" nakładem Sekretariatu Generalnego CKW PPS i ZPPS, Warszawa 1928, w całości dostępny na portalu www.lewicowo.pl

wtorek, 17 marca 2015

O braku fabryk zatrudniających duże grupy robotników i inne uwagi [przeszkody zaborowe]

Natomiast jeszcze wcześniej, bo w 1878 roku na łamach konserwatywnego "Orędownika", pisano o tym, że "żywioł socjalny" w Wielkopolsce, w tym przypadku w Poznaniu, mimo braku mocno rozwiniętego przemysłu, czyli fabryk zatrudniających duże grupy robotników - ma jednak pewne szanse na rozwój. Do takiego wniosku doszedł autor artykułu po jednym z wieców socjalistycznych, który odbył się wówczas w Poznaniu przy ul. Wronieckiej. I pomyśleć, że działo się to na długo przed powstaniem PPS... :

"Żywioł socjalny, nie w rewolucyjnym, ale ekonomicznym rozumieniu, jest też w Poznaniu między polskimi warstwami pracującymi silniej reprezentowany, aniżeli nasze klasy wykształcone mniemają. Na bruku poznańskim tylko dlatego jaskrawiej nie występuje socjalizm, że stoi temu na przeszkodzie różnica narodowości i religii, dalej, że Poznań nie posiada fabryk zatrudniających liczniejsze robotników gromady".

Źródło: "Z robotniczych tradycji Wielkopolski" Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984 r., dokument nr 4, s. 53-54.

Zatarg niemieckiej partii socjalno-demokratycznej z polskim obozem socjalistycznym [przeszkody zaborowe]

O tym, że ruch socjalistyczny w zaborze pruskim napotykał na wiele przeszkód, w tym odnoszącą się do niego z dużą rezerwą niemiecką SPD (Sozialdemokratische Partei Deutschlands - Socjaldemokratyczną Partię Niemiec) wiadomo nie od dziś. Ważniejszą z przyczyn, czyli kwestie narodowowyzwoleńcze, opisał już w 1913 roku Leon Wasilewski (?) na łamach PPS-owskiego "Przedświtu":

"Niestety, na poparcie swych wystąpień nieprzyjaciele samodzielności PPS mieli zawsze jeden bardzo poważny argument, mianowicie – słaby rozwój polskiego ruchu socjalistycznego w zaborze pruskim. Słabość tego ruchu zupełnie dostatecznie tłumaczy się specyficznymi warunkami zaboru pruskiego: brakiem przemysłu w Poznańskiem, niskim poziomem kulturalnym mas proletariatu górnośląskiego, nieobecnością młodzieży akademickiej na miejscu, sklerykalizowaniem społeczeństwa polskiego, a przede wszystkim niesłychanym uciskiem narodowościowym, sprzęgającym w jedną solidarną masę ogół ludności polskiej, narażonej na wynarodowienie. Tymczasem esdecy i podjudzeni przez nich towarzysze niemieccy usiłowali przekonać zarząd partii niemieckiej, że nikły rozwój ruchu socjalistycznego jest skutkiem odrębności organizacyjnej PPS i jej „nacjonalizmu”.

Ataki przeciwko PPS zaboru pruskiego spotęgowały się właśnie wówczas, kiedy stworzona została placówka ruchu socjalistycznego na Górnym Śląsku, dokąd przeniesiono z Berlina i „Gazetę Robotniczą”, i centrum kierownicze PPS. Antagoniści tej ostatniej zrozumieli, że socjalizm polski pozyskuje grunt wśród mas i przekształca się z wątłej, sztucznie hodowanej roślinki emigracyjnej, na krzepkie drzewo, wrastające korzeniami w grunt rodzimy. Wytężyli więc wszystkie siły, aby proces ten uniemożliwić. W dobie najostrzejszych prześladowań, jakie spadły na pionierów PPS na Górnym Śląsku, Róża Luksemburg zakłada w Poznaniu pismo konkurencyjne, mające podkopać byt „Gazety Robotniczej” – „Gazetę Ludową” i domaga się od partii niemieckiej, aby położyła kres samodzielnemu istnieniu organizacji polskiej".

Źródło: "Zatarg niemieckiej partii socjalno-demokratycznej z polskim obozem socjalistycznym", artykuł najprawdopodobniej Leona Wasilewskiego w "Przedświcie", nr 10-12 z grudnia 1913 roku, w całości dostępny na portalu www.lewicowo.pl


czwartek, 5 marca 2015

Konserwatyści piszą o biedzie, a socjaliści sie bawią...

Ten przewrotny tytuł poniższej notki bynajmniej nie ma sugerować, że nagle konserwatywne kręgi przedwojennego Poznania "pochyliły się" nad losem najsłabszych, lecz iż życie ubogich w podpoznańskiej wsi jeszcze w 1936 roku "wołało o pomstę do  nieba" i było jaskrawym przykładem głębokich nierówności w międzywojennej Polsce (tekst z prawicowego "Kuriera Poznańskiego" dotyczył rodziny bezrobotnych, która z powodu braku środków do życia i na wybudowanie domu, mieszkała w ziemiance).

Natomiast drugi dokument odnoszący się do lewicy jest zachowanym plakatem informującym poznańskie środowiska robotnicze o zorganizowanych przez PPS imprezach kulturalnych w marcu 1921 roku. Dowodzi on, że wielkopolscy socjaliści oprócz codziennej walki o poprawę życia klasy robotniczej, potrafili także twórczo organizować jej czas (na plakacie Polska Partia Socjalistyczna zapraszała na "Wielką zabawę ludową" połączoną przedstawieniem teatralnym pt. "Karpaccy górale").

Źródło: "Z robotniczych tradycji Wielkopolski" Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984 r., ilustracje miedzy s. 48-49.
                                                                                



czwartek, 19 lutego 2015

Jak lokalna "endecka" prasa widziała gnieźnieńskich socjalistów?

O tym, że socjalistyczny "Tygodnik Ludowy" dość krótko ukazywał się w Gnieźnie już informowaliśmy. Tymczasem przez lata w mieście był wydawany dziennik "Lech. Gazeta Gnieźnieńska" określający sam siebie jako "Codzienne pismo polityczne dla wszystkich stanów", mimo, że z jego lektury można wywnioskować poparcie dla prawicowych wartości bliskich endecji (Narodowej Demokracji). Natomiast jak były tam traktowane lewicowe idee, najlepiej świadczą opisy wystąpień socjalistycznych działaczy podczas wiecu dotyczącego wyborów gminnych z 20 sierpnia 1921 roku:

Fragment dotyczący Stefana Żaka:
"Zaraz też po dr Rabskim zabrał głos pan Żak, którego przemówienie miało typowy charakter demagogiczny. Było ono jednym pasmem inwektyw na Radę miejską, Magistrat i prezydenta miasta, tak, że nawet przewodniczący musiał powołać mówcę do porządku, gdy tenże pod adresem radnych używał takich wyrażeń jak "mamuty", "wystrugane lalki kiwające na każde zawołanie" itd. W oczach p. Żaka cała Rada miejska jest zmową ludzi bez charakteru, którzy tylko o tem myślą, jakby ten biedny naród najwięcej gnębić. Podług pana Żaka to Radni nic więcej nie robią, tylko przyjmują delegacje i objadają się na koszt miasta w Hotelu Francuskim. Rada miejska i Magistrat są temu winni, że w mieście panuje brak mieszkań, że wielu robotników nie ma zajęcia i że na ulicy spotyka się żebraków. Pan Żak od razu pobudowałby na gruncie miejskim domy, bo za grunt miasto nie płaci, zaciągnąłby od państwa miliardowe pożyczki na rozpoczęcie robót publicznych na wielka skalę, a la rząd Moraczewskiego, który kazał robotnikom przelewać z pustego w próżne i hojnie im za to płacił jednym słowem, p. Żak stworzyłby od jednego zamachu raj na ziemi, oczywiście tylko dla tych, którzyby na ślepo wierzyli w jego misję proroczą jaką ma do spełnienia na tej ziemi".

Fragment o Stanisławie Wierbińskim:
"Ale na tem się jeszcze nie kończy przegląd mężów stanu "Republiki Gnieźnieńskiej, na ostatku wysunięto najcięższy kaliber w postaci p. Wierbińskiego, powszechnie znanego i szanującego się w mieście naszem apostoła socjalistycznego. Ten mąż byle gdzie nie występuje. Ostatni jego występ, wskutek którego się okrył sławą, datuje z dnia pobytu Naczelnika Państwa w Gnieźnie, tj. dnia 27 października 1919 r. (Marszałek w Wielkopolsce) P. Wierbiński też skwapliwie nawiązał do tego faktu historycznego i skonstatował gromowym głosem, że nie przedstawiał Józefowi Piłsudskiemu swych adherentów słowami: "oto jest motłoch gnieźnieński, który zdobył itd.", jak to po wyjeździe Naczelnika "Lech" złośliwie zaznaczył, lecz inaczej, a mianowicie: "oto jest tzw. motłoch gnieźnieński". (...) W dalszym ciągu trzymał się p. W. tematu, bijąc mniej więcej w ten sam wielki dzwon demagogiczny co p. Żak".

Źródło: "Z wiecu N.P.R. w sprawie wyborów gminnych", artykuł W. Rzeźniackiego w "Lech. Gazeta Gnieźnieńska", nr 190 z 20 sierpnia 1921 roku, s.1.



wtorek, 20 stycznia 2015

Jędrzej Moraczewski, cz.3 [ostatnia]

I dla odmiany, już zamiast notek związanych z Powstaniem Wlkp., publikujemy ostatnią część bogatej, fascynującej i ważnej biografii urodzonego w Trzemesznie niedaleko Gniezna, Jędrzeja Moraczewskiego:

"W 1919 r. państwo Moraczewscy zakupili w Sulejówku dom, który nazwano „Siedzibą” i stali się sąsiadami Piłsudskiego.
W 1922 r. Jędrzej ponownie uzyskał mandat poselski. Był czołową postacią nieformalnego sojuszu „piłsudczyków”, przygotowującego powrót Marszałka do polityki i armii. Jesienią 1924 r. Moraczewski został wicepremierem i ministrem pracy w ponadpartyjnym rządzie A. Skrzyńskiego. Jego partia, PPS, poparła przewrót majowy, a on sam miał decydujący wpływ na strajk kolejarzy, istotny dla powodzenia planów Piłsudskiego. Jesienią 1926 r. w sanacyjnym rządzie objął funkcję ministra robót publicznych. Wywołało to kryzys w PPS-ie, który przechodził właśnie do opozycji. Moraczewskiego wykluczono z szeregów ugrupowania, on zaś zachował się honorowo, składając mandat poselski.
Wcześniej zadeklarowany demokrata, uznał, że przewrót majowy i jego konsekwencje nie są ograniczeniem demokracji, lecz jej wzmocnieniem. Moraczewski uważał, że Piłsudski położył kres walce partykularnych interesów stronnictw politycznych, a władza od tej pory zaczęła służyć całemu społeczeństwu. Przekonywał, że nadrzędną wartością jest państwo. Silny, „ponadklasowy” rząd oznaczał wedle niego, że Polska weszła na drogę ku socjalizmowi, czego PPS nie potrafiła osiągnąć.
Piastowanie funkcji ministra robót publicznych wspominał tak: „Odbudowałem zniszczone w czasie wojny /.../ budynki wiejskie na kresach wschodnich /.../, dokończyłem /.../ odbudowy kresów zachodnich i reszty Polski, uporządkowałem szosy, drogi, mosty kolejowe, ruszyłem regulację rzek /.../, zacząłem prace nad osuszeniem Polesia, /.../ wybudowałem szereg gmachów szkolnych /.../”.
Domagał się budowy tanich mieszkań dla robotników – wykorzystując państwowe środki „należy sprawę tak pokierować, aby każda rodzina robotnicza miała możliwość zamieszkania przynajmniej dwóch izb”. Nalegał też na przyspieszenie elektryfikacji kraju – pozyskał inwestora, amerykańską firmę Harriman, choć był niechętny kapitałowi zagranicznemu. Zajadłą krytykę obu pomysłów prowadziły warstwy posiadające, liberalna frakcja sanacji, endecja i obóz ziemiański. Zniechęcony, we wrześniu 1929 r. złożył dymisję. Gdy zaproponowano mu intratne stanowisko w radzie nadzorczej Stoczni Gdańskiej, z udziałem kapitału angielskiego, odparł, że nie będzie „na służbie zagranicznych szakali okradających Polskę”.


21 maja 1931 r., po kilku miesiącach przygotowań, odbył się kongres Związku Związków Zawodowych. Oznaczał on konsolidację kilku związków prosanacyjnych, łącznie zrzeszających 160 tys. pracowników. Jędrzej Moraczewski stanął na czele tej organizacji.
Wymógł formalną niezależność Związku od BBWR, a zwłaszcza jego apolityczny charakter. Uważał, że silne więzy związków z partiami szkodzą zarówno interesowi robotników, jak i państwu. Wierząc, że działania sanacji służą dobru społeczeństwa, przekonywał, że w Polsce nie ma sprzeczności między interesem klasy robotniczej a interesem państwa. Zamiast hasła „proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”, propagował inne: „proletariusze polscy, łączcie się”. W jego wizji, zjednoczeni robotnicy są siłą wspierającą rząd we wdrażaniu prospołecznych reform, wbrew naciskom warstw posiadających. Krytycznie oceniał natomiast strajki. Zamiast nich promował arbitraż – państwo powinno wspierać pracowników w sporach z właścicielami przedsiębiorstw.
Apogeum rozwoju ZZZ był rok 1934, gdy zrzeszał niemal 200 tys. pracowników. Siła ZZZ bazowała m.in. na dyskretnym wsparciu przez sanację, ale jednocześnie Moraczewski zachowywał niezależność Związku i krytykował niedostateczne reformy społeczne. Doprowadziło to wkrótce do inspirowanych przez obóz rządzący frond i rozłamów w ZZZ. Krytykowanie strajków spotkało się zaś z niechęcią robotników, zwłaszcza w momentach kryzysów gospodarczych. Organizacja stale traciła członków i wpływy.
Śmierć Piłsudskiego przerwała więź Moraczewskiego z sanacją. Negatywnie oceniał rosnące wpływy warstw posiadających na obóz rządzący i postępujące ograniczanie swobód obywatelskich. Poparł związany z lewicą sanacyjną rząd Kościałowskiego, ale ten nie przetrwał długo. Tymczasem Moraczewski ewoluował w lewo. Uważał, że wyczerpaniu uległy siły twórcze kapitalizmu. Już w 1932 r. pisał: „Obecne trudności życia gospodarczego są kryzysem ustroju społecznego”. Położona między sowiecką Rosją a hitlerowskimi Niemcami, Polska może wyjść z zagrożenia obronną ręką tylko poprzez planowy wysiłek na rzecz gruntownych przeobrażeń społecznych. Domagał się gospodarczej autarkii, opartej na rozwiniętym sektorze państwowym. Postulował nacjonalizację banków i wielkiego przemysłu, reformę rolną, przywrócenie swobód obywatelskich, pracowniczy nadzór nad zakładami itp.
W połowie lat 30. zbliżył się do ideologii syndykalistycznej. To świat pracy, zorganizowany w związkach zawodowych, miał być głównym podmiotem życia państwowego. Moraczewski dokonał też rehabilitacji strajku. Inspirując się teoretykiem syndykalizmu, Sorelem, zaczął głosić hasła strajku jako broni politycznej, omijającej słabości demokracji parlamentarnej. Twierdził, że „bronią naszą nie jest kartka wyborcza, lecz akcja bezpośrednia”.
Na zjeździe legionistów w 1939 r. wraz z grupą „starych piłsudczyków” domagał się od rządu powrotu do „starych haseł /.../ których realizacja miała doprowadzić do budowy Polski Ludowej”. Jedna z gazet stwierdziła: „Moraczewski zawędrował bardziej na lewo jak PPS”.
 
Wybuch II wojny światowej zastał go w wieku 69 lat. Angażował się w prace lokalnej spółdzielni spożywców, współpracował z konspiracyjnym Związkiem Syndykalistów Polskich, założonym przez działaczy ZZZ.
Wojna nie oszczędziła Moraczewskich. Syn Adam został przez hitlerowców zamęczony w Auschwitz, córkę Wandę aresztowano na Pawiaku, gdzie zmarła. 5 sierpnia 1944 r., podczas walk o Sulejówek, zabłąkana kula radzieckiego żołnierza przebiła drewnianą ścianę domu i trafiła Jędrzeja Moraczewskiego w krtań. Zmarł natychmiast.



Źródło: Fragment życiorysu Jędrzeja Moraczewskiego pochodzi z tekstu Remigiusza Okraski zamieszczonego na stronie internetowej Polskiego Radia.

Raz jeszcze o kolejarzach - tym razem w "Tygodniku Ludowym"! [Powstanie Wlkp.]

Po informacjach dotyczących masakry demonstracji kolejarzy 26 kwietnia 1920 roku, które pojawiły się m.in. w "Robotniku" - udało nam się w końcu dotrzeć do relacji z tego wydarzenia w "Tygodniku Ludowym", która została utrwalona na stronie internetowej anarchistów z poznańskiego Rozbratu:

Artykuł "Zbrodnia" zamieszczony w "Tygodniku Ludowym", Poznań, 1920 nr 17,

"Dzień 26 kwietnia pozostanie czarnym dniem na kartach historii naszego miasta, bo oto w dniu tym polała się krew bratnia na ulicach Poznania, serdeczna krew naszych towarzyszy robotników, stających w obronie słusznych swoich praw. Powód zajść i przebieg ich był następujący: Pracownicy kolejowi w Poznaniu, już od szeregu miesięcy domagali słusznie im się należących, bo przez Sejm uchwalonych dodatków drożyźnianych. Zbyt długie przeciąganie tej sprawy wywołało zrozumiałe zniecierpliwienie. Korzystając z bytności ministra kolei Bartna (1) w Poznaniu, udała się w niedzielę 25 kwietnia delegacja kolejarzy do tegoż, przedstawiając swoje żądania, które atoli ze względu na wyżej wspomniany opór naszego dzielnicowego ministerium nie zostały w myśl życzeń robotników uwzględnione. Gdy następnego dnia, tj. w poniedziałek 26 kwietnia rano, ogół pracowników kolejowych o tym się dowiedział, wywołało to jeszcze większe wzburzenie i w rezultacie odruchowo wszyscy pracownicy warsztatowi, a za nimi i w ruchu, porzucili pracę i w manifestacyjnym pochodzie w liczbie około 3000 ludzi udali się przed Zamek, chcąc zadokumentować, że za stawionymi żądaniami stoi twardo cały ogół pracowników.

Pan minister Seyda (2) przyjął delegację, która prosiła go, ażeby wobec wielkiego wzburzenia zebranych na dziedzińcu zamkowym robotników zechciał bodaj z balkonu słów parę do nich przemówić, któremu tę żądaniu atoli p. minister odmówił. Przyrzekł jedynie przyjęcie o godz. 1 w poł[udnie] delegacji, celem wszczęcia na nowo przerwanych wczoraj rokowań.

Tym małym zupełnie ustępstwem zadowolili się na razie robotnicy i udali się z powrotem do warsztatów, postanowiwszy odczekać wyniku pertraktacji, dając tym samym dowód wysokiej subordynacji organizacyjnej i rozważnego traktowania sprawy. Zamówiona przez p. Seydę delegacja atoli wyczekiwała daremnie na przyjęcie, co gdy ogół przez specjalnego posłańca się dowiedział wywołało zrozumiałe rozgoryczenie i spowodowało ponowny pochód pod Zamek. Na tę chwilę, zdaje się, władze wyczekiwały, właśnie wtenczas, bowiem dopiero przyjęto delegację robotniczą i zaczęto z nią pertraktować po to, ażeby żądania robotników przyjąć, ale dopiero wówczas, gdy na ulicy rozległy się pierwsze strzały.
Ponownemu pochodowi kolejarzy przeciwstawił się bowiem tuż przed zamkiem silny oddział policji uzbrojony w karabiny, pod osobistym dowództwem p. prezydenta policji, Rzepeckiego (3), W pewnym momencie, gdy tłum zbyt nacierał, pragnąc się dostać na dziedziniec zamkowy [...] (4)
W pierwszym momencie tłum cofnął się przestraszony i rozproszony, a policja zaczęła zbierać ofiary [...] (4)

Gdy atoli tłum ochłonął z tego pierwszego wrażenia i zaczął przyjmować postawę coraz to groźniejszą, wówczas policja cofnęła się na dziedziniec zamkowy i zamknąwszy bramy, oddzieliła się od tłumu żelaznym ogrodzeniem, idącym wokół zamku. Tłum tymczasem rósł coraz to więcej, a gdy ambulans sanitarny nadjechał po poległych, wówczas kolejarze wzięli jednego z zabitych na mary i zanieśli wśród groźnych okrzyków przed Zamek, skąd następnie ruszyli do miasta, demonstrując po drodze przed prezydium policji, gdzie powybijano szyby. Wskutek powstałego zamętu, a zwłaszcza zupełnego sparaliżowania jakiejkolwiek akcji ze strony policji, większość której uwięzioną po prostu była na dziedzińcu zamkowym, zaczęły naturalnie działać jak zwykle w takich, razach, różne ciemne elementy, tak że sytuacja stawała sit z godziny na godzinę groźniejsza. Wieczorem ogłoszono stan wyjątkowy, wojsko - zachowując się dotąd biernie, uchwyciło sprawę w swoje ręce i zdołało w kilku godzinach sytuację tak opanować, że następnego dnia już do żadnych dalszych wykroczeń nie przyszło. Ogólna liczba zabitych wynosi 7, rannych 10, podług dotychczasowego stwierdzenia.

Taki był mniej więcej przebieg stwierdzenia tych bolesnych wypadków poniedziałkowych. (...)

1) Kazimierz Bartel (1882 - 1941), profesor Politechniki Lwowskiej, polityk, w 1920 r. minister komunikacji.
2) Władysław Seyda (1863 -1939), prawnik, działacz endecji, "byłej Dzielnicy Pruskiej w latach 1919 - 1920.
3) Karol Rzepecki {1865 -1931) działacz endecki, księgarz, publicysta. W okresie tym pełnił obowiązki komisarza policji w Poznaniu (z niemieckiego - prezydent policji). Po zajściach kwietniowych specjalny Trybunał Administracyjny usprawiedliwił postępowanie Rzepeckiego, lecz ogólnie oburzenie było tak wielkie, iż zarówno Rzepecki, jak i minister Seyda musieli opuścić swe stanowiska.
4) Biała plama po konfiskacie.



Źródło: "Masakra demonstracji kolejarzy w Poznaniu - 26 kwietnia 1920 r.", tekst na portalu www.rozbrat.org

wtorek, 13 stycznia 2015

Walki powstańcze w Gnieźnie i zaangażowanie gnieźnieńskich socjalistów [Powstanie Wlkp.]

Kilka słów o tym, że o niepodległość Wielkopolski walczyli także w Gnieźnie ludzie, którzy w grodzie Lecha nie mają tablic upamiętniających ich zaangażowanie oraz są pomijani w corocznych prawicowych rekonstrukcjach historycznych:

"W sobotę 28 grudnia gnieźnieńskie urzędy pracowały normalnie. Zbliżał się wieczór. Do landratury, gdzie przebywał Kittel przybyli Szaliński i Słabędzki. Mieli oni pretensje do zachowawczej postawy komendanta. Po ożywionej dyskusji rozmówcy wyruszyli zorientować się w sytuacji jaka panuje w mieście. Tymczasem do Gniezna przyjechał samochodem z Poznania sierż. Piotr Walczak, członek tamtejszej Rady Robotniczo – Żołnierskiej. Zatrzymał się on pod domem Bolesława Kasprowicza (przy dzisiejszej ul. Chrobrego). Niespodziewanego gościa szybko otoczyło wielu gnieźnian. Walczak gorąco nawoływał do natychmiastowego opanowania koszar. Wkrótce pojawił się tutaj Kittel, Stefan Żak (socjalista – piłsudczyk), Stanisław Wierbiński (działacz PPS) i mecenas Zygmunt Karpiński. W kamienicy Kasprowiczów rozgorzała dyskusja, w wyniku której podjęto decyzję o zajęciu koszar piechoty (przy dzisiejszej ul. Sobieskiego). Walczak, Kittel, Żak i Wierbiński wsiedli do samochodu i ruszyli w kierunku niemieckich zabudowań wojskowych. Za nimi pociągnęła rzesza ludzi, do której dołączali się przypadkowi przechodnie".

Źródło: „Wybuch Powstania Wielkopolskiego w Gnieźnie”, tekst Michała Muraszko na portalu www.piastowskakorona.pl



Powstanie Wielkopolskie - geneza i początki [Powstanie Wlkp.]

Tak jak wspominaliśmy - grudzień zapoczątkował wpisy przywołujące Powstanie Wielkopolskie, które wybuchło w naszym regionie. Dziś będzie pokrótce o genezie i początkach tego zrywu:

"Jesienią 1918 r. siła militarna państw centralnych została złamana. W krajach tych do głosu doszły siły rewolucyjne i tendencje ośrodkowe. W październiku rozpadły się Austro-Węgry i ludność polska Galicji uzyskała swobodę działania. Na przełomie października i listopada wrzenie rewolucyjne ogarnęło Niemcy. W pierwszym tygodniu listopada 1918 r. obalono wszystkie dynastie niemieckie. W dniu 9 XI przewrotu dokonano w Berlinie. Masy robotnicze opanowały ulice, a cesarz Wilhelm II Hohenzollern zbiegł do Holandii. W całych Niemczech tworzono - na wzór Rosji - rady robotników, żołnierzy i chłopów".

I dalej:

"Jednakże, w przeciwieństwie do Rosji, rewolucja burżuazyjno-demokratyczna w Niemczech nie przerosła w proletariacką rewolucję socjalistyczną. W radach dominującą pozycję zajęli działacze SPD, którzy występowali konsekwentnie przeciw dalszym przemianom rewolucyjnym".

Tymczasem w Wielkopolsce:

"Już od połowy roku 1918 znaczna część żołnierzy pochodzenia polskiego dezerterowała z armii niemieckiej, ukrywała się w Wielkopolsce, gromadziła broń i przygotowywała do ostatecznej rozprawy z zaborcą. Robotnicy polscy wzięli aktywny udział w tworzeniu i działalności rad robotników i żołnierzy. [...] na terenie samego Poznania już w dniu 9 XI 1918 r. powstała tu Rada Żołnierska z socjaldemokratą Augustem Twachtmannem na czele. Twachtmann odegrał wybitną rolę w sparaliżowaniu antypolskich dążeń nacjonalistów i militarystów niemieckich. Powstała tu też samodzielna Rada Robotnicza; z 12 jej członków 5 należało do SPD lub PPS. Po połączeniu obu tych rad w dniu 10 XI, wiodącą role odgrywali nadal socjaldemokraci z Twachtmannem na czele. Rada Robotników i Żołnierzy w Poznaniu popierała dążenie ludności polskiej do równouprawnienia. W Gnieźnie wiceprzewodniczącym Rady Robotniczej był socjalista S. Wierbiński, w Rawiczu wiodącą rolę odegrał w niej socjaldemokrata Max Niederlich".

W końcu w samym Powstaniu Wlkp.:

"Decydującą rolę w walce zbrojnej odegrały masy robotników, żołnierzy i chłopów, szczególnie tych, którzy przeszli twardą szkołę wojenną w armii niemieckiej. Było wśród nich wielu socjalistów, którzy w chwili rozpadu starego systemu, masowo wracali z różnych stron do swych rodzin w Wielkopolsce. [...] Problemy składu socjalnego i politycznego uczestników powstania nie zostały dotąd szczegółowo zbadane. Nie ulega jednak wątpliwości, że miało ono ludowy, plebejski charakter, że brało w nim udział wielu socjalistów".


Źródło: "Zarys historii ruchu robotniczego w Wielkopolsce", praca zbiorowa pod redakcją Antoniego Czubińskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1978 r., s.115-117.